lip 03 2014

WĘDKARZE


Komentarze: 0

Prawdziwego wędkarskiego bakcyla połknąłem na wyjeździe na działkę do koleżki. Na pierwszym wyjeździe jednodniowym złowiłem karasia, bączka, srebrzysty karasek, taki z 15 centymetrów. Branie- ciup, ciup poprowadził i pod wodę, a ja go ciach. Nie miał szans. Żyłka jakieś 0,3 milimetra. Taka na szczupaki. Na grubego zwierza. Poźniej jescze jeden wyjazd był , ale już dwa dni. Wtedy to njuż chyba w jeden dzień złowiłem 3 sztuki, a na drugi dzień jeszcze więcej. Trochę się łapało. Ale jaka adrenalina jak było to ciup, ciup. To jednak jest zupełnie co innego tak coś odkrywać. Ja swojemu małolatowi dałem pierwszy raz wędkę do ręki jalk miał 3 lata, ale w miejscu gdzie było ryb więcej niż wody. Wszystko dograne, sprzęt, zanęta. Żadnej lipy, ale to już  po dwudziestu kilku latach łowienia. Ale żadnych emocji, rzut branie i pierwsza ryba mojego dziecka. Ja zupełnie inaczej miałem . Ten sprzęt wtedy to była tragedia. Haki jak na sumy, żyły tez grube, spławik z pióra i kijek leszczynowy. Z koleżką gadałem o sprzęcie, łowiskach. Jacek był moim guru wędkarskim. Pierwsza kupna wędka to bambusowa szczytówka. Uzbrajaliśmy ją w przelotki i uchwyt do kołowrotka. Tzn. Jacek uzbrajał, jako guru. Przywiązywał ten osprzęt szpagatem od latawca do tego bambusa. No i jak już wszysto było przywiązane, to doszliśmy do wniosku,że za krótka ta wędka i jeszcze jeden kawałek kupiłem. A później trzeci. Ale na tą wędkę to nawet chyba nie łowiłem nigdy. Pierwsza kupna wędka to też niezła akcja była. Poproszę ten spining, a gość ze sklepu- ale to jest muchówka, a ja na to - nie szkodzi , może być. To w sumie moja jedyna muchówka w życiu. Jakiś czas później wpadła w połowie do wody i nie udało się jej wyciągnąć. Miałem taką akcję na dalekie zarzucanie. Myślałem że daleko są większe ryby. Taki zamach wziąłem , któryś z kolei i tak poleciał ten spławik,że się aż zdziwiłem, no ale po chwili zauważyłem ,że pół wędki też poleciało. Wylądowała na środku stawu. Dolina straszna. Ze dwa tygodnie na ryby nie jeździłem, ale przeszło mi. Później już kupiłem sobie bambusa, drugiego. I tak jeździliśmy na te ryby, czasami sam jeździłem. Nic nie mogłem złowić. Trochą tak za bardzo na grubego zwierza się nastawiałem. Jakiś czas później pojechałem z moim drugim wędkarskim guru- bratem matki- wujem Jankiem na wakacje, do rodziny nad jezioro.To prawdziwy zapaleniec był, jest jeszcze, bo łowi , ale może już tak trochę odpuścił. Na tym wyjeździe to już połowiłem sobie w końcu. Było jeszcze kilku tam wędkarzy z rodziny, wujek jeszcze jeden i drugi i kuzynów dwóch. Fajnie tak nad takim jeziorkiem, ale też tam inaczej ludzie do tego podchodzą. Takich emocji nie budzi to łowienie, jak sie na co dzień prawie łowi, przebywa nad wodą. Sąsiadów też miałem kilku wędkarzy zapaleńców. Widziałem czasami jak wracali z ryb. Siaty wypchane. Ja z reguły albo nic nie mogłem złowić, albo jakaś płoteczka, dwie. W sumie raz tylkoi byliśmy z jednym z tch sąsiadów nad jeziorem. Ja i taki koleżka. Jezioro na Kujawach.Ryb też nałowiliśmy,że czad. Cała ławica leszczy. Ciekawą postacią z moich wczesnych wędkarskich lat był ojciec mojej chrześnicy. Gościu jeździł na motorze na ryby.  

88888888 : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz