maj 24 2014

WIELKI MIX


Komentarze: 0

Graliśmy tak sobie w szkolnej orkiestrze, różne fajne kawałki, amerykańskie marsze, melodie z pszczółki mai, nie pamiętam już co jeszcze, ale dużo tego było i różnorodny taki repertuar. Była też melodia z filmu Żądło. Tylko ja coraz  rzadziej na próby chodziłem, bo tak jakoś udało się wszystkim mnie przekonać ,że to głupie. Miałem wtedy taką zjawkę piłkarską, codziennie z chłopakami w piłkę graliśmy, odkryłem w sobie bramkarski talent heheh i trąbka tak w odstawkę poszła, ale to nie moja była wina, był czas ,że grałbym bez przerwy, ale nikt tego nie zauważył. Któregoś dnia spotkałem w drodze na boisko swojego nauczyciela, tego pana Pawła. Przekonał mnie , żebym przyszedł na próbę, poszedłem , ale nic nie wychodziło i znowu mnie nie było jakiś czas, aż któregoś dnia wracam sobie do domu, a babcia cała w skowronkach informuje mnie, że ktoś przyszedł i zabrał instrument. Generalnie to babcia była osobą która najbardziej chyba trzymała kciuki zawsze za to zeby mi się nic nie udawało. Zastanawiam się dlaczego i tak mi teraz przyszło do głowy, że to chyba przez niechęć do mojego ojca, tak mnie tępiła. Przypomniałem sobie jeszcze jedno zdarzenie z jej udziałem. Ledwo to pamiętam. Kazała mi kiedyś skakać po ojca harmonii. Autentycznie, nawet stołek przyniosła z kuchni ,żeby lepszy efekt był, jak skoczę z większej wysokości. Mój ojciec grał na harmonii, ale prawie nie pamiętam, a poźniej już nie grał, po tych moich skokach. Ale wracając do orkiestry- nie zmartwiłem się za bardzo tym opdebraniem trąbki, bo i tak już nie grałem. Okazało się ,że rozwiązana została orkiestra w szkole, coś tam mi się o uszy obiło ,że z jakichś powodów politycznych, bo to były czasy około stanu wojennego, a dwóch z nauczycieli było studentami chyba jeszcze i może gdzieś tam sie udzielali. Pamiętam jak jeszcze grając p. Paweł chciał mi przed Bożym Narodzeniem kolędy napisać w zeszycie, ale zapytał czy śpiewamy w domu kolędy, a ja na to ,że nie , a to ci nie będę pisał powiedział. Po jakimś czasie od rozwiązania orkiestry pojawił się nowy kapelmistrz i orkiestra wnowiła działalność. Kilku kumpli z klasy się zapisało, a ja nie. Jakies inne miałem wtedy zajęcia. Ja ogólnie tak nie potrafię kilkoma rzeczami jednocześnie się zajmować, ale to w sumie chyba dobrze. Zeby coś było , jakiś efekt działalności to trzeba się temu poświęcić. Po jakimś czasie jednak poszedłem znowu na próbę , dostałem instrument i poznałem nowego kapelmistrza. W międzyczasie był jeszcze jeden prowadzący orkiestrę , ale tak średnio go pamiętam. Pamiętam sierżanta Tomaszewskiego, już nie żyjącego. Do dzisiaj pamiętam jak mówił grajcie długie dźwięki, piano pianiusieńko. Gramy gamke zawsze na początku próby. Całe nuty, półnuty, ćwierćnuty ,ósemki i synkopki. Przyjeżdżał w mundurze , zmienił się repertuar na patriotyczny. Hymn Polski na każdej próbie. Hymn mósicie grać nie pamiętam określenia , ale chodziło o to ,że super. Międzynarodówka, Oka, Serce w plecaku, Rozszumiały się wierzby płaczące. Hymn gram na tip top do dzisiaj. Wsumie chyba tylko hymn gram tak jak bym chciał wszystko grać. Też miałem takie zawieszki, że nie przychodziłem na próby czasami, ale zawsze jakoś wracałem. Ale wyjazd na zagraniczne tournee, do NRD mnie ominął, przez to opuszczanie prób. Nauczycielka zapisywała w klasie orkiestrantów na ten wyjazd i już byłem na tej liście, kiedy koleżka z klasy Grzegorz A. wstał i poinformował panią, że na próby nie chodzę. Hahah, zawsze miałem fajnych kumpli. A jak nie chodzi to nie pojedzie i skreśliła mnie z listy. I ominął mnie wyjazd za granicę, pierwszy i jedyny, bo już później nie było okazji. Ćwiczyliśmy trzy razy w tygodniu i po jakimś czasie wcale nie ćwicząc w domu byłem w tamtej ekipie stawiany za wzór do naśladopwania. Pan Tomaszewski mówił- patrzcie na Grzesia, jak będziecie ćwiczyć to też tak będziecie grać. Zawsze zabierałem trąbkę do domu z postanowieniem ,że zacznę ćwiczyć, ale na postanowieniu się kończyło. Miałem w klasie takiego ambitnego kolegę Zbyszka, zawsze był najlepszy w nauce i też grał na trąbce. Pytał mnie ile czasu ćwiczę, ja mu na to ,że godzinę czasami więcej, chłopak spuścił głowę i mówi - o to ja za mało ćwiczę. Mieszkał po sąsiedzku z innym koleżką Mariuszem- flecistą, a później policjantem hahahah, no i opowiadał ten Mariusz, że wszyscy sąsiedzi wkurzeni na Zbyszka , bo naparza na trąbce jak szalony, ale po jakimś czasie już był lepszy ode mnie, ale poniżej przyzwoitego poziomu nie schodziłem. Jeździliśmy na różne festiwale, przeglądy orkiestr, zawsze jakieś wyróżnienia dostawaliśmy, bo jedną z młodszych zawsze ekip byliśmy. Trochę takie to było naciągane, bo na każdym występie byliśmy wspomagani przez kilku żołnierzy z orkiestry wojskowej. Takich niższych wzrostem p. Tomaszewski przywoził i ono robili robotę. Wesoło było zawsze na tych próbach, graliśmy w harcówce, jeden wielki huk. Kazdy chciał głośniej, ale coś robiliśmy. Zawsze mobilizacja przed występami, wtedy były próby codziennie. W sobotę niech nikt nawet instrumentu nie dotyka- mówił p. Tomaszewski, a wniedzielę występ i oczywiście same sukcesy. Na pewno byliśmy najgłośniej grającą ekipą hahahah. To głośne granie to mi do dzisiaj jeszcze zostało, muszę się kontrolować, podśmiewują się ze mnie mundurowe osoby, a nie lubię tego hahahah. Ale najgłośniej to grałem w orkiestrze takiej przyzakładowej -Boruta Zgierz. Tam zacząłem grać po skończeniu podstawówki. Zawiózł mnie tam p. Tomaszewski i zacząłem grę już za pieniądze, bo tam co miesiąc była wypłata. Nie jakieś wielkie pieniądze. Pamiętam ,że za praktyki w zawodówce dostawałem 2500 zł, a za grę w orkiestrze, dwa razy w tygodniu też ponad 2000. Jak były jakieś występy to więcej. Graliśmy na pogrzebacz, na różnych imprezach. Przeglądy orkiestr, festiwale różne. Najwięcej dostałem za pogrzeb 4000. Za kilkanaście minut grania, to było oki. W sumie to dzięki p. Tomaszewskiemu tam mnie zabierali na pogrzeby, bo tam nagadał im ,że ja z takiej biednej rodziny. Tak mogło to wyglądać , bo ja tak raczej kiepsko ubrany zawsze chodziłem. W tym samym swetrze bez przerwy praktycznie, ale jakiejś biedy w domu to nie było. Taki normalny poziom ówczesny, ale z tymi ciuchami to się wyróżniałem zawsze. Matka mi czasami chciała coś kupić , a babciana to- nie kupuj mu bo wyrośnie, wydasz pieniądze, a za pół roku i tak za małe będzie. Inni kumple nie rośli chyba, bo mieli więcej ciuchów, albo mieli inne babcie. Mogli też mieć matki , które nie słuchały we wszystkim swoich matek. W domu generalnie może nie było jakiejś biedy, ale poziom życia to był raczej niski. Było zawsze co jeść, ale już na inne rzeczy to zawsze szkoda. Tylko na wódę to ojciec nie żałował nigdy. Myślę ,że przepił naprawdę pokaźną sumę pieniędzy. No ale pracował przecież, to co napić się nie może- tak mówił zawsze, ale już żeby wpaść na pomysł i mi cos kupić to ciężko było. Zawsze miałem takie wrażenie, że mnie nikt nie lubi w domu. Może poza dziadkiem, ale też tylko do pewnego momentu. Pamiętam ,że ja zacząłem chodzić do przedszkola jako sześciolatek, to też z oporami wielkimi. I raz dziadek mnie zaprowadził, zrobłem aferę, nie chciałem zostać w przedszkolu, darłem się na korytarzu, dziadka za rękę trzymałem i nie chciałem póścić. Mój syn tak miał w pierwszej grupie, ale dla mnie pierwszą grupą była ta ostatnia. W końcu zostałem w tym przedszkolu, ale po powrocie usłyszałem rozmowę dziadka z babcią. Zarzucała dziadkowi, generalnie, że to przez niego , bo za bardzo się ze mną tak zżył. Z dziadkiem chodziłem na spacery,z dziadkiem leżałem sobie na łóżku i mówiliśmy że jesteśmy dwa koty- młody i stary. Dziadek był wcześniej na emeryturze, babcia jeszcze wtedy pracowała. Rodzice też. Ojciec jak był w domu to spał najczęściej, to i się tak zżyłem z dziadkiem, ale po tej aferze w przedszkolu i tej rozmowie, to dziadek się dał chyba przekonać i też tak trochę sie odsunął na bok. Dokładnie to padły chyba słowa z ust babki- przecież on ma ojca, po co ty tak z nim chodzisz, ojciec niech z nim chodzi. A ojciec to miał mówiąc kolokwialnie wy....... Wracając do orkiestry- graliśmy tam dwa razy w tygodniu, jeździłem najczęściej z takim trębaczem, też z orkiestry wojskowej Januszem G.  Śmigaliśmy czerwonym maluchem, przyjeżdżał po mnie jechaliśmy sobie praktycznie w milczeniu, bo ja za wiele nie mówiłem, później mnie odwoził i na tym się kończyły nasze wspólne wyjazdy. Miałem tam takie jakieś przekonanie, że jak mi płacą , to muszę dać z siebie wszystko i grałem naprawdę głośno, do[piero Janusz mi wytłumaczył ,że nie o to chodzi. Wtedy to jeszcze p. Janusz. Orkiestra była duża. Ze 40 osób. Cały autokar ludzi jak jechaliśmy na jakąś imprezę. Najdalej bylimy na przeglądzie orkiestr w Świeciu. Międzynarodowa impreza. Orkiestry ze Szewcji, NRD chyba. 28 czerwca 1987 roku, mam pamiątkowy talerzyk. Na tym przeglądzie wszyscy dostali jako taki souvenir, nie wiem jak to się pisze dokładnie, po naszyjniku z papieru toaletowego. Chyba po 10 rolek na sznurku. To był wtedy towar deficytowy. Co za czasy. Nie wiem czy te zagraniczne orkiestry też to dostały, ale jak tak to niezły musieli mieć ubaw. Chyba, że w NRD też były podobne problemy jak u nas, ale w Szwecji, to na pewno nie. Wyruszyliśmy ze Zgierza, po drodze jeszcze musieliśmy zabrać dwóch muzyków którzy na weselu grali. Jechał taki wesoły autobus, towarzystwo nawalone. Nie wszyscy, ale była taka grupa , która dawała ostro czadu. Ja sobie spałem całą drogę. Na miejscu taki starszy gość, wygłosił w autokarze apel do wszystkich, zeby dali z siebie wszystko itp. Ryczeli wszyscy ze śmiechu -co on pi..... , gdzieś z tyłu ktoś powiedział. Ten starszy gość na każdej imprezie taki był spięty- koledzy musimy zagrać, na poziomie i takie tam różne, a wszyscy mocno wyluzowani i jakoś tam graliśmy. Jakie by nie było granie to ten facet się trząsł aż. Raz przyszedł z wnuczkiem, na pierwszomajowy pochód i miał kwiatki bzu w klapie munduru. Coś tam zaczął nosić jakieś werble chyba i te kwiatki mu wypadły. Wnuczek mówi -dziadku,kwiaty, a dziadek- a w dupie tam z kwiatami, werble trzeba nosić. Facet był mocno spięty zawsze. Ja byłem zawsze wyluzowany, pozostali też. Z tymi mundurami to była zawsze trauma tylko dla mnie. Mieliśmy takie stalowe, jak milicyjne trochę , a ja taki chudzielec byłem i ciężko było pasujący znaleźć, a już spodnie to tragedia. Takie dzwony. Zawsze się przed występem przebierałem gdzieś, bo jakby mnie kumple zobaczyli w tych spodniach to by popadali ze śmiechu. Na pogrzeby mieliśmy takie czarne uniformy. Też się zawsze przed cmentarzem przebierałem w jakichś krzakach. Raz mnie nawet milicjanci tam dopadli i niewiele brakowało, żebym parę pałek dostał. Wzięli mnie za jakiegoś ekshibicjonistę, albo sobie jaja robili. Jeden do mnie mówi- przy cmentarzu się rozbierasz hahahha. Jak zobaczyli futerał z trąbką to się uspokoili. Ogólnie to wesoło było na sali prób zawsze, kilku gości to przychodziło sobie tak towarzysko bardziej niż grać. Dyrygent czasami kogoś solo przesłuchiwał, a cała sala za pulpitami miała ubaw. Byli tez zawodowi muzycy, z wojskowej orkiestry przyjeżdżał p. Tomaszewski i ten Janusz, z filharmonii dwóch gości- waltornista i saksofonista. Po bokach przy scenie na której siedzieliśmy stały szafy z instrumentami i tam się toczyło życie towarzyskie na próbach. Zawsze ktoś tam jakąś flaszkę przynosił i w przerwach między utworami sobie wyskakiwali do szafy. Ale tak spokojnie było na próbach. Kapelmistrz też nie był muzykiem zawodowym i trochę był zagubiony czasami w tym wszystkim. Ja nie wiedziałem o co chodzi, ale ten Janusz to miał ubaw z niego jak coś tam mówił na temat muzyki. Siedział obok nas trębacz który grał na weselach. Jak usłyszałem Edytę Górniak śpiewającą Hymn Polski na Mistrzostwach Świata w piłce nożnej , to sobie tego trębacza przypomniałem. Jego wykonanie hymnu było jedyne w swoim rodzaju, nie potrafiłbym tego tak zagrać.  Na każdej próbie trzeba byłopodpisywać listę obecności, bo na podstawie tej listy były później obliczane wypłaty. Czasami kogoś nie było i się podpisywało za niego, żeby mu się kasa zgadzała hahahah.  Oprócz kasy jeszcze różne inne były korzyści. Posiadacze samochodów mogli co jakiś czas zatankować swoje fury na stacji benzynowej, na terenie zakładu, mnie kiedyś taki kierownik orkiestry zabrał do magazynu. Dali mi jakieś kozaki, koszulę białą, ale ja i tak  w tym nie chodziłem. Śmigałem sobie w sportowych takich butach no i doszli do wniosku chyba, że kozaki by mi się przydały bo już chłodno się robiło.hahaha. Ale wtedy taka moda była wśród małolatów, żeby chodzić cały rok w adidasach, które adidasami nie były. Szanowali mnie tam wszyscy, nienajgorzej grałem, na pogrzeby zabierali mnie wszystkie. Czasu miałem wolnego dużo, bo niby się uczyłem  ale w szkole bywałem rzadko. Jak na kilkunastolatka to nieźle mi się wtedy powodziło hahahah. Niestety któregoś dnia zostaliśmy z tym Januszem posądzeni o złożenie podpisu na liście za p. Tomaszewskiego, w sumie to nie wiem kto tam się podpisał za niego. Ja nie, ale w przerwie próby wyszliśmy z Januszem, on to nawet udawał obrażonego za to posądzenie i pojechaliśmy na inną próbę do Orkiestry Łączności w Łodzi. Tą orkiestrę prowadził kapelmistrz orkiestry wojskowej, a ja już wcześniej nasłuchałem się opowieści jak to dobrze w wojskowej orkiestrze, ale żeby się tam dostac to trzeba było miec tzw. układy. No a jak prowadził tą orkiestrę kapelmistrz tej wojskowej, to już lepszych układów mieć nie można było. Tak przynajmniej ten Janek mi tłumaczył, ale w sumie to chyba bardziej chodziło o zapunktowanie u dowódcy. To takie ogólnie czasy były, że trzeba było mieć układy, znajomości, chociaż teraz w sumie też inaczej nie jest. W tej orkiestrze było zupełnie inaczej niż w poprzedniej. Alkoholu to nie pili wcale, albo naprawdę się dobrze z tym kryli. Kapelmistrz to był naprawdę profesjonalista. Słyszał wszystko, w sumie to byłem w szoku. Czasami czegoś nie zagrałem, to zaraz przerywał i już same trąbki grały, a wtedy to już bez problemu wiedział co jest nie tak. Poziom był naprawdę wysoki. aTeż grali zawodowi muzycy z wojskowej orkiestry, ale dużo też było takich starszych gości, emerytów. Kase płacili za próby porównywalną jak w poprzedniej orkiestrze, tylko pogrzebów nie było,albo mnie nie zabierali. Imprezy takie jak poprzednio- jakieś przeglądy orkiestr, pochód pierwszomajowy, jak to dęta orkiestra. Ciekawostką było, że pojawiły się jakieś dziewczyny, ale przyszły ze dwa razy i juz ich więcej nie było. Też dawałem radę, kapelmistrz bardzo przyjemny gość. GHraliśmy dużo jego takich wiązanek. W sumie to prawie tylko jego wiązanki. Wiązanka popularnych melodii, wiązanka melodii wojskowych, wiązanka pieśni ludowych, wiązanka piosenek biesiadnych. Zastanawiałem się czy zagramy kiedyś wiązankę wiązanek hahahahah Duzo orkiestr grało te wiązanki, kiedyś kilkaset osób grało ten sam utwór. Niezły był czad. Orkiestry zjechały z całej okolicy  najpierw był przemarsz Piotrkowską, a później na takim placu, dokładnie to jest Rynek Staromiejski, wszyscy grali razem , tą samą wiązankę. To były czasy wiązankowe, ale orkiestra zdecydowaie najlepsza z tych w których grałem, amatorskich. Mam nawet odznaczenie- za zasługi dla łączności. Nie ma lipy. Trochę się też przewijało młodych ludzi przez orkiestrę, bo chodziło o załatwienie sobie służby wojskowej na miejscu w Łodzi. Po jakimś roku zacząłem już pracować i tak akurat się złożyło,że na dwie zmiany pracowałem. No i tak coraz rzadziej się tam pojawiałem na próbach, na początku co dwa tygodnie, ale później to juz całkiem prawie sobie odpuściłem. Wcześniej kasa mnie motywowała, a jak juz pracowałem to to w sumie jakieś duże pieniądze nie były. Do wojska też mi spieszno nie było, ale już po komisji wojskowej kiedy dostałem kategorię B, czyli zdolny do służby, to zacząłe się tam znowu pojawiać, bo zawsze to lepiej sobie do orkiestry iść na miejscu , niż na drugi koniec Polski wyjechać. Po takiej dłuższej prezerwie to już  grało się gorzej, a tam jeszcze od kapelmistrza dostałem nuty pierwszego głosu, żebym się przyzwyczajał już do tej wojskowej orkiestry. Makabra była lekka, w sumie w tych zakładowych orkiestrach cał czas sobie grałe drugi głos i tan pierwszy to mi opornie szedł. Po jakimś czasie pojechałem na drugą komisję wojskową, już taką gdzie takie dokładne były badania, no i jakiś lekarz stwierdził,że mam złą klatkę piersiową ,żeby na trąbce grać hahahaha Co to za specjalista był. W końcu mi powiedział,że jak już chce do tej orkiestry iść to niech tak będzie, Pojechałem zaraz po tej komisji na rozmowę do kapelmistrza. W sumie to na komisji już byłem z takim koleżką z orkiestry, on już był wtedy strarszy szeregowy. Ogólnie to jakiś zadowolony się nie wydawał za bardzo. Wcześniej od p. Tomaszewskiego słyszeliśmy wiele opowieści jak to wspaniale jest w wojskowej orkiestrze, a tu przychodzi Jacek puzonista i wogóle euforii nie widać. Siedzieliśmy sobie na korytarzu, ja czekałem na komisję , a on sobie drzemał. Wcześniej jeszcze poznałem innego koleżkę grającego na bębnie. Tamten był młodszy służbą i powiedział mi ,że jak tam przyjdę to będzie moim dziadkiem kiedyś heheheh Wojsko to chora instytucja była- koty, wicki, dziadki. Dorośli ludzie , a jak dzieci. Jakieś cyfry do zapamiętywania, kto ma ile dni do cywila. Ale o tym to się później dowiedziałem dopiero. Ogólnie to mi tam spieszno nie było. Pracowałem sobie, jeździłem na ryby, na trąbce już wcale nie grałem. Umówiłem się z kapelmistrzem , że zjawię się tam na początku sierpnia, ale pojechałem dopiero we wrześniu i to jak już jakiś żołnierz u mnie w domu się zjawił. W końcu już tam pojechałem , żołnierzy z zasadniczej służby było tylko 14 chyba na początku, a zawodowych to mogło być około 30. Tam pierwszy raz usłyszałem ciszę absolutną na sali prób, kiedy wchodził kapelmistrz. Taka cisza jest tylko w lesie w nocy. Dostałem jakąś trąbkę, była trochę taka nie najwyższej klasy, a moje granie to już była prawdziwa tragedia. Nie grałem z kilka miesięcy, może z pół roku, a tam mi kazali pierwszy głos grać. Po kilku dniach to już nic nie mogłem grać. Zacząłem jeszcze chodzić do szkoły muzycznej. Tam mi trochę lepiej szło, bo to była pierwsza klasa, stopień podstawowy, to takie podstawy, ale zupełnie co innego niż w orkiestrze. Na lekcji tylko ja i profesor, to już lipy żadnej nie było. W szkole żadnych problemów nie było, wszystko było oki, ale już te rzeczy które miałem grać w orkiestrze to nie dawałem rady, tyle że nie musiałem w sumie grać wcale. Chodzić tylko musiałem dobrze, a grać miał kto. Spotkałem kilku znajomych tam , takiego koleżkę Mariusza-Mariana, też grał na trąbce, wcześniej był też kilka razy na próbach w tej orkiestrze łączności, był sierżant Janusz, no i poznałem już wcześniej Hirka  i Jacka. W pokoju było nas czterech, oprócz mnie i Mariusza jeszcze Arek saksofonista i Mundek trębacz. Każdy miał opiekuna, zawodowego żołnierza. Ja miałem takiego sierżanta mojego imiennika. Wporzo gość. Wyluzowany taki. Tam ogólnie wszyscy byli wyluzowani, w sekcji klarnetów było dwóch spiętych osobników, a z żołnierzy to ci młodzi wszyscy byli jacyś dziwni. Ci młodzi którzy już byli takimi żołnierzami służby zasadniczej , bo nasz cały pokój to byli elewi czy jakoś tak się to nazywało. My mieliśmy być wcieleni do służby zasadniczej dopiero za jaki czas i tak naprawdę nikt nie wiedział za jaki tzn. może wiedział kapelmistrz, ale my nie wiedzieliśmy. Już to trochę mi sie nie podobało, bo tak jak na początku miałem zamiar zostac tam na stałe tak z każdym dniem narastały wątpliwości czy to będzie dobra decyzja. Ogólnie wszyscy tam narzekali na swój los, mimo że robota w sumie nie jakaś ciężka. Przychodzili na 8 , przebierali się w mundury, po jakimś czasie hasło- orkiestra na salę prób, na tej sali w sumie nigdy dłużej się nie siedziałe jak z pół godziny, a później zajęcia indywidualne, czyli już raczej mieli luz. No z tymi młodymi trochę tam grali. Tylko dosyć dużo było pogrzebów, czasami codziennie. Nudne to trochę było , bo graliśmy tylko Chopina marsz pogrzebowy. Oprócz tego jeszcze kilka kawałków, też cały czas to samo. Hymn Polski, Marsz dla generałów. Cały czas to samo. Akurat trafiłem na czas jesiennych przysięg. Patrzyłem na tych wszystkich ludzi i zadowolonych to było tylko dwóch chyba. Kapelmistrz i jego syn, pozostali mieli ciężką zmarchę na twarzach. No i tak doszedłem do wniosku ,że to trochę nierozsądne pchać się w takie miejsce, gdzie jest tylu niezadowolonych z bycia tam ludzi. Pamiętam taką śmieszną rozmowę kapelmistrza z jednym z żołnierzy- no a powiedz nam Adasiu, czy nie chciałbyś z nai tutaj zostać na dłużej po zakończeniu służby zasadniczej? Adaś na to- nie obywatelu kapitanie, ja mam dobry zawód, chciałbym w zawodzie pracować. Kapitan- no ale wiesz Adasiu dostaniesz służbowe mieszkanie. Adaś- nie , obywatelu kapitanie, ja mieszkanie też mam, po babci. Kapitan - no, dobrze Adam, ale zastanów się jeszcze. Adam- ja już się zastanowiłem, obywatelu kapitanie. Pod koniec próby  kapitan do Aama- co ty tam Adam na tej perkusji wygrywasz? A do końca służby miał Adam jeszcze ponad rok chyba. Biorąc pod uwagę ,że ciągu kilkunastu minut z Adasia superperkusisty, stał się Adamem niewiadomo co wygrywającym na perkusji, to tak średnio optymistycznie to wyglądało. No i tak po jakimś czasie to już byłem pewien, że zostac na stałe tam nie chcę, a być  wojsku z pół roku dłużej co najmniej też mi się nie uśmiechało. No i cały czas z tym graniem się nie mogłem ogarnąć co też mnie wkurzało, bo mnie zawsze wkurza jak mi coś nie wychodzi. Obyczaje panujące w wojsku też mnie z lekka śmieszyły, nudziły, wkurzały. Ej młody ile mam ddc? Co mnie to obchodzi kto ma jakie cyfry, ja pierdykam , ale to głupoty były. 

88888888 : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz