Najnowsze wpisy


lip 06 2014 KOBIETYCzad
Komentarze: 0

Czaasami nie wiem jak się zachować. Najczęściej w takich sytuacjach damsko -męskich. To nie znaczy ,że się jakoś źle czuję w takich i że wolałbym w innych sytuacjach się znajdować. Bo ludzie to mają czasami takie skoarzenia zaraz, ze jak ktoś taki trochę mniej śmiały, bardziej nieśmiały, to że gej zaraz, albo coś tam gorszego jeszcze. Tak ogólnie to chya przez to,że rzadko się znajdowałem w takich sytuacjach. Co też nie oznacza ,że w tych innych sytuacjach się znajdowałem częściej. Tak jakoś mało zawsze koleżanek miałem. Jakieś tam sympatie, dziewczyny , laski- różnie były nazywane w różnych czasach przez otoczenie- też raczej mnie omijały. W sumie to miałem tylko jedną taką dziewczynę- matkę mojego syna. W podstawówce kiedyś prawie miałem dziewczynę. Haahaha. To była niezła akcja. Razem z koleżką z podwórka chcieliśmy chodzić z jedną dziewczyną, ale ona nie chciała na taki układ się zgodzić. Mieliśmy wtedy po 11 lat chyba, a koleżka rok więcej, także tylko takie chodzenie dosłownie, ale nie było mi dane wtedy mieć pierwszą dziewczynę, bo wybrała koleżanka koleżkę. I tak już od tamtego czasu jakoś mam jakąś fobię może, albo coś takiego. Nie wiem w sumie jak to nazwać, czy określić. Ale to mogła być jakaś fobia. Taki strach, ze znowu się nie uda. Bo tak w sumie to zawsze mało miałem argumentów po swojej stronie. Zawsze takim byłem chudzielcem, później to mi jeszcze włosy wypadły hhehehe. Stan uzębienia też zawsze pozostawiał wiele do życzenia. Jeszcze ucho takie mam odstające jedno. Teraz to mi to nie przeszkadza, ale jak byłem  małolatem to miałem doła przez to ucho i przez to ze taki chudzielec byłem. Ale przez to że takim zakompleksionym małolatem byłem, to nawet takich zwykłych koleżanek nie miałem, no i nie wiem jak się zachować czasami. Kiedyś to się bałem , panicznie wręcz dziewczyn, kobiet. Cały czas w sumie się trochę boję. I przez to czasami nie wiem jak się zachować. Inni faceci sypią komplementami, jak karabiny maszynowe, a mnie to głos odbiera prawie. Takie zwykłe- ładnie dzisiaj wyglądasz, to już jest dla mnie trochę taki problem chyba, bo od kilku miesięcy chyba noszę się z zamiarem żeby tak powiedzieć do koleżanki z orkiestry, bo wygląda zawsze bardzo ładnie. No i nie powiedziałem jej jeszcze tego nigdy, ale czasami pisałem na fejsie czasami jak już do domu wróciłem. To nie jest normalne. Ale ja mam taką wizję- mówię że ładnie dzisiaj wygląda, i słyszę- spadaj, albo coś w tym stylu. To nie chodzi akurat o tą konkretnie osobę, ale tak ogólnie, bo akurat jestem pewien , że tak by nie powiedziała. W podświadomości chyba mam jakiś taki uraz, albo coś. Nie wiem. Ogólnie to mając jedną w życiu dziewczynę też trafiłem jak kulą w płot , można powiedzieć. Wszystkie akcje, takie najczarniejsze scenariusze- było mi dane. Masakra, jak sobie przypominam to zaraz mam doła. W sumie nie przez to ,że mnie spotkały takie zdarzenia, bo to wiadomo- niejeden dostał ak to się mówi po rogach, ale żeby tyle razy przez jedną babę tak być doświadczonym , to już zastanawiające jest conajmniej. To też przez tą moją fobie. Jak już powiedziała tak , to chyba myślałęm że Boga za nogi złapałem. Nawet tak kiedyś powiedziała do mnie. No i tak się godziłem ze wszystkim. Też te moje zachowania dziwne biorą się z jakiejś mocno zaniżonej samooceny chyba.Tyle że nie wiem czy zaniżonej. Może tak być jak mi ta moja jedyna stała i jedna z kilku niestałych, przygodnych partnerek powtarzała wielokrotnie- jesteś śmieciem, każdy inny jest od ciebie lepszy. Jeszcze taki tekst o nieudacznictwie mi wstawiała zawsze- jesteś nieudacznikiem. Ogólnie to za wiele mi się w życiu nie udało. To może coś w tym być. Zacząłem od tego,że nie wiem jak się zachować czasami. Ale tak sobie myślę ,że ja chyba jestem tak normalnie świadom swojej wartości i dlatego się zachowuję jak się zachowuję. Parę dni temu koleżanka odprowadziła mnie nawalonego pod drzwi wejściowe, a ja zamiast ją zaprosić do środka to powiedziałem - poczekaj, wezmę jeszcze psa na spacer. Nosz k...dlaczego ja taki jestem dziwny. Chociaż w sumie to też takie podświadome mogą być tego przyczyny. Może by się zgodziła i byśmy weszli a przez przedpokój akurat by mój ojciec ze szlugiem przechodził. Pali w nocy fajki i jeszcze łazi po całym mieszkaniu. Dobrze że mi do pokoju nie włazi. Może jak bym sam mieszkał to łatwiej by mi przyszło zaproszenie koleżanki do mieszkania. Pewnie i tak by nie chciała wejść. Bo już późno by powiedziała , albo coś. Ciekawe czy spodobał by się jej mój pokój. Napewno. Hahaha. Powiedziała by- ale masz zajebiaszcze meble- późne rokokoko. No i jeszcze księgozbiór - też ambitny. Trylogia, kilkanaście wędkarskich pozycji. Dla osoby z wyższym wykształceniem to śmieszne jest. Wiem ,bo kiedyś koleżka jeden magister polewkę miał. Ale ostatnio od jakiegoś czasu to czytam trochę. Mam całą bibliotekę książek. Taką publiczną.  Ale wolałbym nie rozmawiać o takich rzeczach, bo ogólnie za dużo nie przeczytałem. Z tą koleżanką gramy sobie na trąbkach. Lubię z nią grać, ale bardziej lubię na  nią patrzeć. Obejrzałem wszystkie foty na fejsie, naszej klasie. Kilka zdjęć to bardzo dokładnie obejrzałem. Piękna jest. Czasami przychodzi ubrana, albo uczesana tak jak na tych fotach. W uszach ma kolczyki  z któregoś ze zdjęć. Mogę przez kilka godzin słuchać muzyki i patrzeć na jej zdjęcie. Ostatnio już mniej się gap[ię na te foty. Nie chcę się tak wkręcać, jakiś czas już wcale nie patrzyłem, ale później znowu zacząłem. To takie jest odrywanie się od rzeczywistości. Kiedyś już przechodziłem taki stan- nie wiem w sumie jak go nazwać. To chyba miłość. No myślę o niej dosyć często. Nie ma co się oszukiwać. Zakochałem się , ale jak zwykle nieszczęśliwie. Raz że to młodsza o kilkanaście lat laska, do tego jeszcze wykształcona, własna firma, dom . Jakiś koleżka też się tam w okolicy zawsze kręci. Zupełnie taki inny niż ja. Ma włosy, zęby pewnie też wszystkie, jakieś normalne auto, nie komfortową limuzynę FSO Polonez. W takiej książce od obsługi auta jest taki tekst- komfortowa limuzyna. Książek też pewnie przeczytał dużo więcej. Bardzo w porządku jest ta koleżanka, a ja w stosunku do niej to tak średnio, albo jeszcze gorzej. Umawiam się - nie przychodzę, nie odbieram telefonu. Masakra, ale to też tak chyba podświadomie. Żeby się nie wkręcać tak jeszcze bardziej, ale też chyba z obawy .że się ośmieszę. No nie wiem , ale to tak może być, że ja się tego boję. Ale tak naprawdę to chyba straciłem kontakt z rzeczywistością. Co taka laska mogłaby zobaczyć w takim typie jak ja. Po moich ostatnich wyczynach to ja nawet nie chcę myśleć co ona o mnie myśli. Mam trochę problemów. Takich tam przyziemnych. To mieszkanie z rodzicami, kilka kart kredytowych dojechanych do końca. Takie tam w  sumie żadne problemy. Najważniejsze że dziecko zdrowe, ja też, a jakieś finanswe problemy to też nie jakies wielkie, kiedyś tam może spłacę te karty, ale raczej ciężko mi to idzie. Nie chce mi się nawet myśleć o tym. Dlatego czasami odlatuję sobie w marzenia takie. Gdzieś zobaczę jakąś kobietę i marzę sobie o niej, żeby nie myśleć o tym całym bajzlu dookoła. Jaiś czas temu wkręciłem się za mocno, coś tam mi się zdawało, ale też chyba trochę byłem wkręcany. Skończyło się na rozmowach na internetowym komunikatorze, gdzie dowiedziałem się że jestem tylko kilka lat młodszy od taty i usłyszałem pytanie- czego ja właściwie oczekuję. Hhaha. Czego ja mogę oczekiwać. Po prostu trochę sie za mocno wkręciłem. Postanowiłem sobie wtedy, że już nigdy tych swoich marzeń nie będę się starał urzeczywistniać, żeby się nie ośmieszać. Bo to śmieszne jest jak jakiś kolo po czterdziestce, mieszkający z rodzicami, nie mający praktycznie nic poza długami, myśli o takich kobietach. Teraz znowu się gapiłem na zdjęcie i tak mogło zostać, ale mi sie zachciało znowu pogadać. Zatruwam tej dziewczynie życie jakimiś swoimi jazdami. Co ją obchodzą jakieś moje problemy. Ja mam coś z głową nie w porządku, a z takimi problemami trzeba się zgłaszać do specjalistów. Na razie znalazłem sposób na znieczulenie się lekkie. Trochę mi lepiej. Poźniej może być gorzej, ale co mam zrobić. Nie wiem już w sumie. Nic mi nie wychodzi. Pasmo klęsk i niepowodzeń. Chyba mam za mało genów zwycięzcy. Ale fajnie było jak mnie odprowadzała koleżanka. Tak przez chwilę chociaż. I nawet mój pies na koleżankę nie szczekał. Zaraz sobie popatrzę na zdjęcia, Mam kilka piosenek przy ktorych oglądam poszczególne foty. Taką wodą być- to fotka z kolczykiem z serduszkami i pod takim chyba kocykiem. Fajnie było by zobaczyć ten kocyk tak na żywo. Znowu się wkręcam. Ale na ostatnim koncercie koleżanka wygladała tak jak na  tej focie. Jeszcze przy piosence Pustek-Tchu mi brak też często patrzyłem na te zdjęcia. I przy wielu innych kawałkach. A na żywo też przy dźwiękach muzyki się widzimy. Szkoda że nie jestem trochę taki bardziej normalny, może jakoś tak w rzeczywistości bym miał jakies szanse, ale na chłodno oceniając sytuację to ja sie bardzo cieszę ,że ten jeden raz mnie koleżanka odprowadziła. Tak z litości może, bo to chyba widać jak mi się wszystko układa. Tam układa. Sam sobie tak poukładałem, ale też nie miałem szczęścia za dużo do pomocników. W życiu się spotyka takich pomocników czasami, no i to chodzi o to żeby we właściwym miejscu i czasie się znaleźć i jeszcze dostrzec, zauważyć. Ja chyba nie mam za dużo szczęścia, ale mają ludzie gorzej też. Może jeszcze coś sie odmieni.

88888888 : :
lip 04 2014 GOSTEK PO PODSTAWÓWCE
Komentarze: 1

Gostek po podstawówce. Tak mogą o mnie mówić, myśleć. No ja tylko tą podstawówkę skończyłem , to się nie ma co obrażać. Tylko że pewnie zaraz te moje dziwne zachowania wszyscy z wykształceniem powiążą. I też się nie ma co obrażać, bo szkoła uczy i wychowuje. Hhahaha. No niestety. Co poradzić, już taki jestem. Jak się kontroluję to jeszcze jakoś to wygląda, ale jak puszczają hamulce, po alkoholu na przykład to już tragedia jest. Tylko że ja nie wiem w sumie tak do końca czy gdybym jakąś tam jeszcze szkołę skończył to byłbym inny. Ludzie mnie ocenią wiążąc te fakty- po pdstawówce i zachowuje się jak świr, czyli jest świrem bo szkoły nie skończył, ale też może ja tej szkoły nie skończyłem bo świrem jestem. Albo to takie jest okrągłe i nie wiadomo co jest przyczyną , a co skutkiem. Wcale się fajnie z tym nie czuję. I z tą podstawówką i z moimi zachowaniami, delikatnie mówiąc takimi czasami wybuchowymi, czasami nieodpowiednimi po prostu. I jeszcze ta ortografia też mi się wymyka z pod kontroli. Hahaha. Ale ortografia to najmniej ważna. Nikt mi tego nie powie, chyba że się trafi jakiś kolo też po podstawówce i mi wygarnie w chwili swojej własnej słabości. Ciekawe w sumie czy wszyscy po podstawówce tylko są tacy jak ja. Czasami myślę sobie ,że powinienem w jakiejś samotni siedzieć, żeby nic nie powiedzieć głupiego, żeby się głupio nie zachowywać. Tyle że tam bym się tak samo zachowywał , ale przynajmniej nikt by tego nie musiał oglądać. Już taki jestem, zawsze taki byłem. Jak miałem kilka lat to patrzyłem na takie  właśnie zachowania. Ojca nawalonego oglądałem, albo jeszcze jakieś szersze grono przekrzykujących się nawzajem. Dla takiego dziecka ojciec jest wzorem do naśladowania, obojętnie jaki by nie był. Ja też się chciałem upijać, krzyczeć ,przewracać. I taki byłem . Jeszcze takie towarzystwo też było, może czasy takie. Wszyscy wtedy pili. Zapijali rzeczywistość socjalistyczną. Flaszka na stole stała przy każdej okazji. Wszystkie święta, imieniny, odwiedziny, bez okazji też. To i ja mając kilkanaście lat z kumplami z podwórka popijaliśmy sobie przy każdej okazji. Czasami nawet nie byłem pijany, bo za dużo nie piliśmy, ale zawsze udawałem mocno nawalonego. Darłem ryja, przewracałem się. To takie moje wspomnienia z dzieciństwa były. Najczęściej to z wizyt u dziadków na wsi. Rodziców ojca. Kurwa jak oni tam na siebie wrzeszczeli. Jedno głośno , to drugie jeszcze głośniej. A ja sobie siedziałem i patrzyłem na autorytety. Przy nadażającej się okazji naśladowałem i tak mi zostało. Nie wiem czy jakaś skończona szoła by mnie zmieniła. Ja myślę że nie. Na pewno przeczytałbym więcej książek, nie robiłbym błedów ortograficznych tak dużo, słownictwo trochę byłoby inne. Ale byłbym taki sam jak jestem. Ludzie się nie zastanawiają przecież, dlaczego coś jest takie , czy dlaczego ktoś jest taki, tylko w najprostszy sposób sobie tłumaczą wszystko. Tłumaczą, a może tłumaczom. Nie pamiętami wcale mnie to nie martwi. Mogę sobie przypomnieć, jak będę miał chwilę czasu. Ta jedna litera taka czy inna sensu , albo bezsensu tej wypowiedzi nie zmieni. I mnie taka czy inna szkoła skończona też by nie zmieniła. Tzn. moje życie może wyglądało by inaczej, tego nie wiem. Ale byłbym taki sam. Gdzieś tam puściły by hamulce, kogoś bym opierdzielił, albo po wódzie zacząłbym wariować. Wódę można sobie odpuścić, ale innych sytuacji takich gdzie nie daje sobie rady z samym sobą nie da się ominąć. Wydaje mi się że bardziej sie kontroluję, kiedyś było gorzej, ale wystarczy taka jedna imprezka i dociera do mnie kim jestem. Chciałbym być inny. Tak umieć powiedzieć coś sensownego, śmiesznego. Teraz mi się nic nie chce gadać. W podstawówce mieli mnie za pijaka, trola jakiegoś, później w tych zawodówkach wszystkich też za jakiegoś dziwoląga. Poszedłem do wojska i też w tej orkiestrze się nawaliliśmy i jak zwykle wywijałem jak jakiś psychol. W sumie to po tej aferze z alkoholem się urwałem stamtąd. W robocie też gdzie bym nie pracował to jakieś poalkoholowe jazdy musiały być. Taki mój znak firmowy- pierwszy się nawali i będzie odpierdzielał. Teraz się też pięknie przedstawiłem w orkiestrze- patrzcie wszyscy to ja, gość po podstawówce. Napierdolę się, będę darł ryja jak wariat, a na koniec się porzygam. Ale to nie przez tą podstawówkę. Ja taki jestem i byłbym taki mając inne wykształcenie też. Wcale mi nie jest fajnie z tym. 

88888888 : :
lip 03 2014 WĘDKARZE
Komentarze: 0

Prawdziwego wędkarskiego bakcyla połknąłem na wyjeździe na działkę do koleżki. Na pierwszym wyjeździe jednodniowym złowiłem karasia, bączka, srebrzysty karasek, taki z 15 centymetrów. Branie- ciup, ciup poprowadził i pod wodę, a ja go ciach. Nie miał szans. Żyłka jakieś 0,3 milimetra. Taka na szczupaki. Na grubego zwierza. Poźniej jescze jeden wyjazd był , ale już dwa dni. Wtedy to njuż chyba w jeden dzień złowiłem 3 sztuki, a na drugi dzień jeszcze więcej. Trochę się łapało. Ale jaka adrenalina jak było to ciup, ciup. To jednak jest zupełnie co innego tak coś odkrywać. Ja swojemu małolatowi dałem pierwszy raz wędkę do ręki jalk miał 3 lata, ale w miejscu gdzie było ryb więcej niż wody. Wszystko dograne, sprzęt, zanęta. Żadnej lipy, ale to już  po dwudziestu kilku latach łowienia. Ale żadnych emocji, rzut branie i pierwsza ryba mojego dziecka. Ja zupełnie inaczej miałem . Ten sprzęt wtedy to była tragedia. Haki jak na sumy, żyły tez grube, spławik z pióra i kijek leszczynowy. Z koleżką gadałem o sprzęcie, łowiskach. Jacek był moim guru wędkarskim. Pierwsza kupna wędka to bambusowa szczytówka. Uzbrajaliśmy ją w przelotki i uchwyt do kołowrotka. Tzn. Jacek uzbrajał, jako guru. Przywiązywał ten osprzęt szpagatem od latawca do tego bambusa. No i jak już wszysto było przywiązane, to doszliśmy do wniosku,że za krótka ta wędka i jeszcze jeden kawałek kupiłem. A później trzeci. Ale na tą wędkę to nawet chyba nie łowiłem nigdy. Pierwsza kupna wędka to też niezła akcja była. Poproszę ten spining, a gość ze sklepu- ale to jest muchówka, a ja na to - nie szkodzi , może być. To w sumie moja jedyna muchówka w życiu. Jakiś czas później wpadła w połowie do wody i nie udało się jej wyciągnąć. Miałem taką akcję na dalekie zarzucanie. Myślałem że daleko są większe ryby. Taki zamach wziąłem , któryś z kolei i tak poleciał ten spławik,że się aż zdziwiłem, no ale po chwili zauważyłem ,że pół wędki też poleciało. Wylądowała na środku stawu. Dolina straszna. Ze dwa tygodnie na ryby nie jeździłem, ale przeszło mi. Później już kupiłem sobie bambusa, drugiego. I tak jeździliśmy na te ryby, czasami sam jeździłem. Nic nie mogłem złowić. Trochą tak za bardzo na grubego zwierza się nastawiałem. Jakiś czas później pojechałem z moim drugim wędkarskim guru- bratem matki- wujem Jankiem na wakacje, do rodziny nad jezioro.To prawdziwy zapaleniec był, jest jeszcze, bo łowi , ale może już tak trochę odpuścił. Na tym wyjeździe to już połowiłem sobie w końcu. Było jeszcze kilku tam wędkarzy z rodziny, wujek jeszcze jeden i drugi i kuzynów dwóch. Fajnie tak nad takim jeziorkiem, ale też tam inaczej ludzie do tego podchodzą. Takich emocji nie budzi to łowienie, jak sie na co dzień prawie łowi, przebywa nad wodą. Sąsiadów też miałem kilku wędkarzy zapaleńców. Widziałem czasami jak wracali z ryb. Siaty wypchane. Ja z reguły albo nic nie mogłem złowić, albo jakaś płoteczka, dwie. W sumie raz tylkoi byliśmy z jednym z tch sąsiadów nad jeziorem. Ja i taki koleżka. Jezioro na Kujawach.Ryb też nałowiliśmy,że czad. Cała ławica leszczy. Ciekawą postacią z moich wczesnych wędkarskich lat był ojciec mojej chrześnicy. Gościu jeździł na motorze na ryby.  

88888888 : :
cze 28 2014 WOLNOŚĆ
Komentarze: 0

Co to jest wolność tak się zastanawiam. Coś tam pamiętam ze szkoły o wolnych obywatelach starożytnych państw. To byli ludzie którzy mogli chyba brać udział w demokratcznych wyborach. Coś takiego to było. Na pewno też wolność jest przeciwieństwem niewoli, niewolnictwa. Jest jeszcze wolnośc słowa, wyznania. Ludzie w przeciwieństwie np. do psów czują potrzebę bycia wolnymi. Bo psy to tacy niewolnicy ludzi są. Jakby na to nie patrzeć, to za dużo wolności nie mają, ale też chyba nie potrzebują, a nawet potrzebują człowieka, który będzie ich panem. Niektórzy ludzie też chyba nie potrzebują wolności. Ogólnie to obserwuję ludzi i zastanawiam się co jest tak naprawdę ważne dla człowieka. Ktoś powie-rodzina ,ale już wiadomość że gdzieś tam kogoś ktoś inny gnębi i tej cudzej rodziny nie szanuje, nie robi na człowieku dla którego rodzina jest najważniejsza, żadnego wrażenia. Nawet jeszcze się cieszy jakiś oszołom czasami, że coś się gdzieś sypie i wali. Rodzina najważniejsza, ale tylko własna. Wolności też nie potrzebuje taki typ, dla którego rodzina jest najważniejsza. Chciałby mieć wszystko, ale niekoniecznie własne, mogłoby być wspólne, wszystkich. Ale czy na pewno? Nie jestem przekonany tak do końca. Typ szydzący z wolności wspomina czasy tzw. komuny jako mlekiem i miodem płynące. Wszystko było wspólne wtedy ponoć i każdy brał ile potrzebował. Ciekawe czy na zapas brali. Chyba tak , bo przeminęły te czasy złote. Może jakby naprawdę brali tyle ile potrzebowali i nie więcej to trwały by te czasy do dzisiaj. Ale czy ludzie byli wtedy szczęśliwi. Pamiętam te czasy. Nie widziałem wtedy zbyt wiele tego szczęścia, za to gdzie nie nadstawiło się ucha słychać było narzekanie na nich, czyli władzę wtedy panującą, tak ogólnie na system ten socjalistyczny. Tak było wspaniale wtedy, że ludziom paszportów nie pozwalali mieć w kieszeniach, żeby nie spi.....wszyscy z tej wspaniałej krainy, gdzie wszyscy wszystko mieli wspólne i mogli brac ile potrzebowali. Zastanawia się też taki kolo, do czego ludziom potrzebna wolność. Mają co jeść, gdzie mieszkać to co im się nie podoba? Tylko ,że ty też masz gdzie mieszkać i głodny nie chodzisz, a nie jesteś chyba tak całkiem zadowolony. Dlaczego? Bo nie masz własnego mieszkania? A po co ci własne, nie wystarczy ,że masz gdzie mieszkać? Martwi cię że ktoś inny np. kolo u którego pracujesz ma więcej? Dlaczego? Przecież masz tyle ile potrzebujesz. Po co ci więcej? Dobra materialne nie są przecież najważniejsze hahahaha. Wolność też nie jest potrzebna, wane żeby mieć to co potrzebne. Ciekawe co myśleli ludzie którzy kiedyś walczyli o wolność. W sumie to nie jestem przekonany czy walczyli o wolność. Chyba raczej o władzę i własne życie. Najpierw ktoś chciał przejąć władzę, a poźniej ci których udało mu się namówić do walki, walczyli o własne życie, ale też o wolność. Bo chyba jednak ludzie chcą być wolni, tyle że nie wszyscy. Niektórzy wolności nie potrzebują. Ciekawe dlaczego tak jest. To chyba takie przystosowanie się do warunków. Ryby na przykład tak mają ,że zmienia im się barwa ciała w zależności od środowiska w jakim żyją. W wodzie z ciemnym dnem mają tez takie ciemne barwy. Ludzie może też przez lata przyzwyczajali się do tego braku wolności, niektórzy nigdy jej nie mieli. To takie genetyczne uwarunkowania hahaha. Można chyba przyzwyczaić człowieka do takiego stanu gdzie będzie miał jakieś tam minimum zapewnione i zrezygnuje z prób  polepszenia swojej pozycji. Ale to już chyba trochę przegięcie, bo prawie o każdym człowieku można by powiedzieć , że nie zależy mu na wolności. Chodzi o to ,żeby to minimum było na odpowiednim poziomie, ale to już też taka jest nie do końca dająca sie obliczyć wartość. Umowne to takie bardzo. Jeden może czuć się wolny i zadowolony ze swojego życia , a dla kogoś innego to będzie stan nie do przyjęcia. Pewne jest, że ludzie potrzebują wolności, bo nie byli szczęśliwi w czasach gdy ta wolnośc była mocno ograniczona. Zdarzali się wtedy zadowoleni, ale to zdecydowana mniejszość była i nie jestem też do końca przekonany ,że byli całkiem szczęśliwi. Ogólnie to szare były czasy, ale to już chyba pisałem. Wku... mnie mocno kiedy ktoś kibicuje tym którzy wolność innym chcą odbierać. Może gdyby tak naprawdę wolnośc stracił, to dopiero wtedy by zrozumiał co miał. To wszystko brak wyobraźni chyba, bo inaczej  nie potrafię tego sobie wytłumaczyć. Ale tez jeszcze może to być jakiś żart. Taki czarny humor. Gościu idzie z Biblią w ręku, opowiada o tym jak zły jest świat, a za chwilę pasjonuje się nowymi rodzajami broni, która do zabawy nie służy, bo to nie fajerwerki. Niezły bezsens.Tak ogólnie to taki bezsens , że szkoda czasu żeby o tym pisać. 

88888888 : :
cze 26 2014 2 i PÓŁ ROKU
Komentarze: 0

Pirwszego wyjazdu z synem nad morze nie wspominam zbyt dobrze. Była z nami jeszcze jego mama i może dlatego. Ale też może ze względu na pogodę . Lało cały czas, mama siedziała tylko w pokoju, a ja jeździłem z małolatem w wózku po plaży , okolicy. I tak minął ten pierwszy wspólny, w sumie to drugi wspólny rodzinny wyjazd nad morze, bo pirwszy raz jak byliśmy to małolat już też był, tyle że nawet o tym nie wiedzieliśmy jeszcze. Też było ciężko. Ogólnie to zawsze z matką mojego syna było ciężko. Wiecznie jakieś pretensje, problemy. Ideałem nie jestem , ale bez przesady. Nie wszystko co źle się układało było przeze mnie, czy przez moje nieudacznictwo jak zarzucała mi zawsze mama mojego syna. Kiedy jechaliśmy na kolejne wakacje, nawet się nie martwiłem przez chwilę ,że jadę z synem , bez jego matki. Jeszcze taki koleżka ze swoją dziewczyną z nami jechali i tego koleżki siostrzenica, o rok starsza od mojego dziecka, mającego wtedy 2 i pół roku. Mamuśka mojego syna miała jakieś inne plany, ja o tym wiedziałem i wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz cieszyłem się ,że jej nie będzie. Już od jakiegoś czasu wtedy z synem we dwójkę wszędzie jeździliśmy. Mieliśmy trochę kasy odłożonej, po którejś z kolei awanturze, a awntury i awanturki to był wtedy chleb powszedni, mama syna rzuciła we mnie częścią kasy, mniejszą częścią oczywiście, niewiele mniejszą ,ale zawsze, bo ja zawsze na związkach z matką mojego dziecka tak wychodziłem. Zawsze jakieś straty musiały być. Wtedy się wcale tym nie przejmowałem. Tak mi się dał we znaki ten związek, że naprawdę szczęśliwy byłem, że wychodziła rano z domu i nie musiałem wysłuchiwać rannych pretensji. O wszystko w sumie. Dokładnie. Nawet mi się nie chce wymieniać. Mój dzień wyglądał wtedy tak,że rano wstawałem , ubierałem małolata, w międzyczasie wypuszczałem psa na podwórko, pokowaliśmy się do auta i zawoziłem syna do swoich rodziców. Jechałem do pracy, a po pracy zabierałem dziecko i jechaliśmy sobie gdzieś. Do jakiegoś parku, na plac zabaw. Codziennie gdzieś. Tak do wieczora. Wracaliśmy do domu na kolację, coś tam jeszcze porobiliśmy w domu, a później wychodziłem z domu, uciekając w sumie przed tymi awanturami i pretensjami. Były wtedy mistrzostwa świata w piłkę chyba. No tak dokładnie osiem lat temu to było. Mecz u koleżki, różne tam znieczulające substancje. Powrót późną nocą, rano pobudka , małolat do babci ja do pracy, po pracy znowu gdzieś do parku, po.źniej wieczorem znowu wychodziłem. Czasami do innego koleżki, tego z którym później pojechaliśmy na te pierwsze wakacje beż matki syna. W sumie tylko tydzień byliśmy, mama syna pytała dlaczego tak krótko, co to jest tydzień -mówiła, jedź z nim na dłużej. Miała jakieś tam inne plany, ale akurat znajomi nie chcieli na dłużej i tylko ten tydzień byliśmy. To był taki chrzest bojowy, mnie jako ojca. Tydzień czasu tylko z małolatem. No byli jeszcze ci znajomi, ale wieczorne kąpiele, poranne mleko, to już na mojej głowie tylko było. Oni mieli swoje dziecko, w sumie to nie ich, ale przez ten tydzień to tak jak ich. Ja z synem mieszkaliśmy w takim małym pokoiku. Łóżko, szafa, wyjście do łazienki prosto z pokoju. Jak rozłożyłem łóżeczko takie turystyczne, to już za dużo miejsca nie było tam w tym pokoiku, ale było w porządku. Znajomi mieli pokój z wyjściem do ogródka i ten ogródek był tylko do naszej dyspozycji. Wieczorem dzieciaki szły spać, a my sobie rozpoczynaliśmy wieczorne życie, bez dzieciaków. Okno z pokoju mojego i syna wychodziło też do tego ogródka tak że miałem na oku i uchu małolata, który spał sobie w łóżeczku. Ale nie obudził się ani razu. Rano po śniadaniu wychodziliśmy na plażę, pogoda przez ten tydzień była super. Słońce cały czas. Na plaży kopanie dołów, zamki, auta z piasku. Koleżka się śmiał,że obładowany różnymi klamotami, małolata zawsze jechałem na tą plażę. No ale ja tam w sumie dla dziecka pojechałem. To tak trochę chyba przez to ,że ja nigdy ze swoimi rodzicami nie jeździłem na takie wyjazdy. Dlatego zawsze chciałem mieć dla swojego małolata wszystko co mogło mu się na tej największej piaskownicy w okolicy przydać. No i było tych klamotów rzeczywiście dosyć dużo. Na plaży do obiadu. Mój małolat wtedy jeszcze był na etapie popołudniowych drzemek. Koleżanka syna raczej nie drzemała w dzień. Ogólnie tak się starałem to organizować ,żeby ok. 14 zwinąć się z plaży i jechać na jakiś obiad. Małolat sobie drzmał przez drogę w wózku czasami. a czasami dopiero w drodze powrotnej po obiedzie zasypiał. Ci znajomi to ogólnie tak trochę jak na świra na mnie patrzyli. Przez te zabawki, i przez to że na te obiady tak się zawsze zwijałem z plaży. No ale moj syn akurat tak miał wtedy, że musiał się zdrzemnąć w dzień, bo inaczej to by był mocno uciążliwy poźniej hahahha. Zawsze zasypiało moje dziecko najszybciej będąc w ruchu. W aucie , w wózku. Czasami tylko wyjeżdżałem z plaży wózkiem i już spał. Do baru z plaży było ponad kilometr pewnie, to sobie drzemał przez drogę. Później jeszcze w barze ciął komara. Jak się obudził to coś sobie zjedliśmy i z powrotem na plażę. Fajny to był tydzień, chociaż trochę męczący dla mnie. Słońce dawało czadu wtedy. Jedyne niedopatrzenie to takie było z mojej strony ,że uszu dziecku nie smarowaem kremem z filtrem i trochę się spiekły mu za mocno hahaha. Ale trochę tylko, w sumie miał cały czas czapkę na głowie , chyba że w wodzie się pluskały dzieciaki. A mój syn to z wody mógłby wcale nie wychodzić. Było zajefajnie poprostu. Ogólnie podobało mi się to miejsce. Ten ogródek do naszej dyspozycji, też super.Wieczorne grile, wędkarskie opowieści, było wesoło. Wesoło było cały czas. Takie wesołe to były miesiące wtedy. Jechałem na znieczuleniu, no ale co zrobić. Czasami tak się układa, tzn. nie układa i trzeba się znieczulić, żeby nie zwariować. Może bez znieczulenia to bym siedział i myślał -co tez matka syna teraz robi, albo wisiał bym na telefonie. A jak się delikatnie znieczuliłem, to nie myślałem o niej wcale. No ale to takie było delikatne znieczulanie się , bo było dziecko cały czas. Przez ten tydzień , to myślę że zżyłem się bardziej z dzieckiem niż przez , no nie wiem jak to określić, ale ogólnie bardzo się tak zjednoczyliśmy. Myślę że każdy ojciec powinien taki wyjazd zaliczyć w swojej ojcowskiej karierze. To taki jest czas kiedy się czuje,że jest się naprawdę ojcem tego dziecka. W domu to wiadomo, jest jeszcze matka, babcia, dziadek. A na takim wyjeździe tylko ja i syn. Nie można sobie pozwolić na jakieś odpuszczanie. Nie jest łatwo czasami, ale jest naprawdę satysfakcja kiedy się widzi,że udało się tak wszystko zrobić ,że jest ok. Małolat zadowolony. I ja też zawsze wtedy byłem happy hahhaa. Ale przed tym wyjazdem, takim pierwszym długim, wcześniej jeździliśmy w dwójkę na różne eskapady. Pierwszy raz dotarło do mnie, że jestem tak naprawdę potrzebny dziecku i że on liczy na mnie, kiedy pojechaliśmy zobaczyć samoloty do Warszawy. Wycieczka do stolicy. Jechaliśmy autem na Okęcie, a później już po Warszawie w wózku małolat jechał. Weszliśmy do jakiejś kawiarni, baru napić się czegoś ciepłego i spojrzał tak na mnie syn takim wystraszonym wzrokiem i powiedział tak cichutko- tato zrobiłem siku. To był taki moment, że sobie uświadomiłem ,że bardzo go kocham. Nie da się tego opowiedzieć. Trzeba było widzieć ten jego wzrok i usłyszeć jak to powiedział. Zawsze to będę pamiętał. Mamuśce mojego syna to w tamtym czasie szczerze współczułem ,że nie była tak z dzieckiem dłużej nigdzie sama. Miała jakies tam swoje romansidła chyba, ale ominęło ją bardzo dużo. Tyle że to by się nie wydarzyło wszystko gdyby tam była. Tzn. wydarzyło by się, ale nie było by magii w słowach - tato zrobiłem siku, bo pewnie mamuśka dziecka dorzuciła by swoje trzy grosze w stylu- k... on się zlał, no rusz się k... trzeba go przebrać , ty p........ nieudaczniku, albo coś w tym stylu. No oczywiście wcześniej  jeszcze wysłuchałbym uwag na temat jazdy autem - dlaczego stanąłeś obok ciężarówki na skrzyżowaniu itp. Dlaczego jedziesz ulicą gdzie są korki. Naprawde byłem wtedy szczęśliwy, że jej z nami na tych wyjazdach nie było. Jeździłem później jeszcze co rku z synem na wakacje. Te były pierwsze. W następnym roku też z tymi znajomymi, w to samo miejsce, tyle że już pogoda nie dopisała. I z kasą już było gorzej, oszczędności z podziału majątku się już skończyły hahah , ale też było spoko. Zawsze jest super. Nawet jak trzy lata temu na kempingu wiało tak ,że w nocy z namiotu na wszelki wypadek przenosiliśmy się do auta, to też było fajnie. Do namiotu wrzuciłem koło zapasowe od auta,żeby go wiatr nie porwał. Ale już następny wyjazd z namiotem był udany. Teraz mamy taki duży namiot. Mogę sobie w nim normalnie chodzić. W tamtym roku byliśmy w fajnym miejscu. Kemping nad jeziorkiem , w lesie, do morza pół godziny na rowerze. Jedzie się przez las. W jeziorku można łowić ryby, z kładki, ale są też łódki. Fajni ludzie na tym kempingu i cisza taka. Rano ptaki tak śpiewały, że nie można było spać. Na plaży można znaleźć miejsca gdzie nie ma wcale ludzi, tylko trzeba jeszcze kilka kilometrów pojechać na rowerze. Super miejscówka, a za kilka , kilkanaście lat może już jej nie być, bo miejsce jest jednym z wytypowanych pod budowę elektrowni atomowej. Ale tak naprawdę to gdzie nie pojechaliśmy, to zawsze było super. Syn jeszcze nie powiedział- ale lipa w tym roku była, więcej tu nie przyjeżdżamy. Mam nadzieję ,że tak nie powie i w tym roku. Nie wiem gdzie pojedziemy. Gdzieś pojedziemy. Fajnie jakby było jakieś towarzystwo, jakaś bratnia dusza, małolat do towarzystwa dla syna, bo on już tak trochę bardziej woli jednak towarzystwo innych małolatów niż moje. Ale to normalne w sumie. Teraz już odeszły problemy z popołudniową drzemką, sam się wykąpie. Jest więcej luzu, ale ten pierwszy wyjazd niezapomniany, a do tej miejscowości jeździliśmy jeszcze długo. Dopiero w tamtym roku byliśmy w innym miejscu. 

88888888 : :