Pirwszego wyjazdu z synem nad morze nie wspominam zbyt dobrze. Była z nami jeszcze jego mama i może dlatego. Ale też może ze względu na pogodę . Lało cały czas, mama siedziała tylko w pokoju, a ja jeździłem z małolatem w wózku po plaży , okolicy. I tak minął ten pierwszy wspólny, w sumie to drugi wspólny rodzinny wyjazd nad morze, bo pirwszy raz jak byliśmy to małolat już też był, tyle że nawet o tym nie wiedzieliśmy jeszcze. Też było ciężko. Ogólnie to zawsze z matką mojego syna było ciężko. Wiecznie jakieś pretensje, problemy. Ideałem nie jestem , ale bez przesady. Nie wszystko co źle się układało było przeze mnie, czy przez moje nieudacznictwo jak zarzucała mi zawsze mama mojego syna. Kiedy jechaliśmy na kolejne wakacje, nawet się nie martwiłem przez chwilę ,że jadę z synem , bez jego matki. Jeszcze taki koleżka ze swoją dziewczyną z nami jechali i tego koleżki siostrzenica, o rok starsza od mojego dziecka, mającego wtedy 2 i pół roku. Mamuśka mojego syna miała jakieś inne plany, ja o tym wiedziałem i wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz cieszyłem się ,że jej nie będzie. Już od jakiegoś czasu wtedy z synem we dwójkę wszędzie jeździliśmy. Mieliśmy trochę kasy odłożonej, po którejś z kolei awanturze, a awntury i awanturki to był wtedy chleb powszedni, mama syna rzuciła we mnie częścią kasy, mniejszą częścią oczywiście, niewiele mniejszą ,ale zawsze, bo ja zawsze na związkach z matką mojego dziecka tak wychodziłem. Zawsze jakieś straty musiały być. Wtedy się wcale tym nie przejmowałem. Tak mi się dał we znaki ten związek, że naprawdę szczęśliwy byłem, że wychodziła rano z domu i nie musiałem wysłuchiwać rannych pretensji. O wszystko w sumie. Dokładnie. Nawet mi się nie chce wymieniać. Mój dzień wyglądał wtedy tak,że rano wstawałem , ubierałem małolata, w międzyczasie wypuszczałem psa na podwórko, pokowaliśmy się do auta i zawoziłem syna do swoich rodziców. Jechałem do pracy, a po pracy zabierałem dziecko i jechaliśmy sobie gdzieś. Do jakiegoś parku, na plac zabaw. Codziennie gdzieś. Tak do wieczora. Wracaliśmy do domu na kolację, coś tam jeszcze porobiliśmy w domu, a później wychodziłem z domu, uciekając w sumie przed tymi awanturami i pretensjami. Były wtedy mistrzostwa świata w piłkę chyba. No tak dokładnie osiem lat temu to było. Mecz u koleżki, różne tam znieczulające substancje. Powrót późną nocą, rano pobudka , małolat do babci ja do pracy, po pracy znowu gdzieś do parku, po.źniej wieczorem znowu wychodziłem. Czasami do innego koleżki, tego z którym później pojechaliśmy na te pierwsze wakacje beż matki syna. W sumie tylko tydzień byliśmy, mama syna pytała dlaczego tak krótko, co to jest tydzień -mówiła, jedź z nim na dłużej. Miała jakieś tam inne plany, ale akurat znajomi nie chcieli na dłużej i tylko ten tydzień byliśmy. To był taki chrzest bojowy, mnie jako ojca. Tydzień czasu tylko z małolatem. No byli jeszcze ci znajomi, ale wieczorne kąpiele, poranne mleko, to już na mojej głowie tylko było. Oni mieli swoje dziecko, w sumie to nie ich, ale przez ten tydzień to tak jak ich. Ja z synem mieszkaliśmy w takim małym pokoiku. Łóżko, szafa, wyjście do łazienki prosto z pokoju. Jak rozłożyłem łóżeczko takie turystyczne, to już za dużo miejsca nie było tam w tym pokoiku, ale było w porządku. Znajomi mieli pokój z wyjściem do ogródka i ten ogródek był tylko do naszej dyspozycji. Wieczorem dzieciaki szły spać, a my sobie rozpoczynaliśmy wieczorne życie, bez dzieciaków. Okno z pokoju mojego i syna wychodziło też do tego ogródka tak że miałem na oku i uchu małolata, który spał sobie w łóżeczku. Ale nie obudził się ani razu. Rano po śniadaniu wychodziliśmy na plażę, pogoda przez ten tydzień była super. Słońce cały czas. Na plaży kopanie dołów, zamki, auta z piasku. Koleżka się śmiał,że obładowany różnymi klamotami, małolata zawsze jechałem na tą plażę. No ale ja tam w sumie dla dziecka pojechałem. To tak trochę chyba przez to ,że ja nigdy ze swoimi rodzicami nie jeździłem na takie wyjazdy. Dlatego zawsze chciałem mieć dla swojego małolata wszystko co mogło mu się na tej największej piaskownicy w okolicy przydać. No i było tych klamotów rzeczywiście dosyć dużo. Na plaży do obiadu. Mój małolat wtedy jeszcze był na etapie popołudniowych drzemek. Koleżanka syna raczej nie drzemała w dzień. Ogólnie tak się starałem to organizować ,żeby ok. 14 zwinąć się z plaży i jechać na jakiś obiad. Małolat sobie drzmał przez drogę w wózku czasami. a czasami dopiero w drodze powrotnej po obiedzie zasypiał. Ci znajomi to ogólnie tak trochę jak na świra na mnie patrzyli. Przez te zabawki, i przez to że na te obiady tak się zawsze zwijałem z plaży. No ale moj syn akurat tak miał wtedy, że musiał się zdrzemnąć w dzień, bo inaczej to by był mocno uciążliwy poźniej hahahha. Zawsze zasypiało moje dziecko najszybciej będąc w ruchu. W aucie , w wózku. Czasami tylko wyjeżdżałem z plaży wózkiem i już spał. Do baru z plaży było ponad kilometr pewnie, to sobie drzemał przez drogę. Później jeszcze w barze ciął komara. Jak się obudził to coś sobie zjedliśmy i z powrotem na plażę. Fajny to był tydzień, chociaż trochę męczący dla mnie. Słońce dawało czadu wtedy. Jedyne niedopatrzenie to takie było z mojej strony ,że uszu dziecku nie smarowaem kremem z filtrem i trochę się spiekły mu za mocno hahaha. Ale trochę tylko, w sumie miał cały czas czapkę na głowie , chyba że w wodzie się pluskały dzieciaki. A mój syn to z wody mógłby wcale nie wychodzić. Było zajefajnie poprostu. Ogólnie podobało mi się to miejsce. Ten ogródek do naszej dyspozycji, też super.Wieczorne grile, wędkarskie opowieści, było wesoło. Wesoło było cały czas. Takie wesołe to były miesiące wtedy. Jechałem na znieczuleniu, no ale co zrobić. Czasami tak się układa, tzn. nie układa i trzeba się znieczulić, żeby nie zwariować. Może bez znieczulenia to bym siedział i myślał -co tez matka syna teraz robi, albo wisiał bym na telefonie. A jak się delikatnie znieczuliłem, to nie myślałem o niej wcale. No ale to takie było delikatne znieczulanie się , bo było dziecko cały czas. Przez ten tydzień , to myślę że zżyłem się bardziej z dzieckiem niż przez , no nie wiem jak to określić, ale ogólnie bardzo się tak zjednoczyliśmy. Myślę że każdy ojciec powinien taki wyjazd zaliczyć w swojej ojcowskiej karierze. To taki jest czas kiedy się czuje,że jest się naprawdę ojcem tego dziecka. W domu to wiadomo, jest jeszcze matka, babcia, dziadek. A na takim wyjeździe tylko ja i syn. Nie można sobie pozwolić na jakieś odpuszczanie. Nie jest łatwo czasami, ale jest naprawdę satysfakcja kiedy się widzi,że udało się tak wszystko zrobić ,że jest ok. Małolat zadowolony. I ja też zawsze wtedy byłem happy hahhaa. Ale przed tym wyjazdem, takim pierwszym długim, wcześniej jeździliśmy w dwójkę na różne eskapady. Pierwszy raz dotarło do mnie, że jestem tak naprawdę potrzebny dziecku i że on liczy na mnie, kiedy pojechaliśmy zobaczyć samoloty do Warszawy. Wycieczka do stolicy. Jechaliśmy autem na Okęcie, a później już po Warszawie w wózku małolat jechał. Weszliśmy do jakiejś kawiarni, baru napić się czegoś ciepłego i spojrzał tak na mnie syn takim wystraszonym wzrokiem i powiedział tak cichutko- tato zrobiłem siku. To był taki moment, że sobie uświadomiłem ,że bardzo go kocham. Nie da się tego opowiedzieć. Trzeba było widzieć ten jego wzrok i usłyszeć jak to powiedział. Zawsze to będę pamiętał. Mamuśce mojego syna to w tamtym czasie szczerze współczułem ,że nie była tak z dzieckiem dłużej nigdzie sama. Miała jakies tam swoje romansidła chyba, ale ominęło ją bardzo dużo. Tyle że to by się nie wydarzyło wszystko gdyby tam była. Tzn. wydarzyło by się, ale nie było by magii w słowach - tato zrobiłem siku, bo pewnie mamuśka dziecka dorzuciła by swoje trzy grosze w stylu- k... on się zlał, no rusz się k... trzeba go przebrać , ty p........ nieudaczniku, albo coś w tym stylu. No oczywiście wcześniej jeszcze wysłuchałbym uwag na temat jazdy autem - dlaczego stanąłeś obok ciężarówki na skrzyżowaniu itp. Dlaczego jedziesz ulicą gdzie są korki. Naprawde byłem wtedy szczęśliwy, że jej z nami na tych wyjazdach nie było. Jeździłem później jeszcze co rku z synem na wakacje. Te były pierwsze. W następnym roku też z tymi znajomymi, w to samo miejsce, tyle że już pogoda nie dopisała. I z kasą już było gorzej, oszczędności z podziału majątku się już skończyły hahah , ale też było spoko. Zawsze jest super. Nawet jak trzy lata temu na kempingu wiało tak ,że w nocy z namiotu na wszelki wypadek przenosiliśmy się do auta, to też było fajnie. Do namiotu wrzuciłem koło zapasowe od auta,żeby go wiatr nie porwał. Ale już następny wyjazd z namiotem był udany. Teraz mamy taki duży namiot. Mogę sobie w nim normalnie chodzić. W tamtym roku byliśmy w fajnym miejscu. Kemping nad jeziorkiem , w lesie, do morza pół godziny na rowerze. Jedzie się przez las. W jeziorku można łowić ryby, z kładki, ale są też łódki. Fajni ludzie na tym kempingu i cisza taka. Rano ptaki tak śpiewały, że nie można było spać. Na plaży można znaleźć miejsca gdzie nie ma wcale ludzi, tylko trzeba jeszcze kilka kilometrów pojechać na rowerze. Super miejscówka, a za kilka , kilkanaście lat może już jej nie być, bo miejsce jest jednym z wytypowanych pod budowę elektrowni atomowej. Ale tak naprawdę to gdzie nie pojechaliśmy, to zawsze było super. Syn jeszcze nie powiedział- ale lipa w tym roku była, więcej tu nie przyjeżdżamy. Mam nadzieję ,że tak nie powie i w tym roku. Nie wiem gdzie pojedziemy. Gdzieś pojedziemy. Fajnie jakby było jakieś towarzystwo, jakaś bratnia dusza, małolat do towarzystwa dla syna, bo on już tak trochę bardziej woli jednak towarzystwo innych małolatów niż moje. Ale to normalne w sumie. Teraz już odeszły problemy z popołudniową drzemką, sam się wykąpie. Jest więcej luzu, ale ten pierwszy wyjazd niezapomniany, a do tej miejscowości jeździliśmy jeszcze długo. Dopiero w tamtym roku byliśmy w innym miejscu.