Komentarze: 0
W podstawówce do której chodziłem nie było toalety dla chłopaków. Może była toaleta dla dziewcząt, na pewno była toaleta dla personelu, ale dla chłopaków było miejsce nazywane kiblem. Przez osiem lat to korzystałem z tego kibla naprawdę chyba tylko kilka razy. Takiego syfu nie widziałem nigdzie więcej. A chodziłem do wielu szkół, chociaż skończyć udało mi się tylko tą jedną. To jakaś makabra była, woda wiecznie nie spuszczona, bo pourywane były takie łańcuszki od spłuczki. Te widoki, ja pierdykam i pani woźna narzekająca,że znowu wody nie spuścili. A jak mieli spuścić, ci starsi to jeszcze dosięgnęli bezpośrednio do takiego haczyka od spłuczki, ale mniejsze dzieciaki to parami musiały by chodzić. Może poszedłbyś ze mną do toalety, podsadziłbyś mnie, żebym wodę mógł spuścić hahahah. Można by nauczycielkę zawołać- czy mogłaby pani pójść do toalety i spóścić wodę, bo łańcucha nie ma i nie mogłem dosięgnąć. Albo do dyrekcji- panie dyrektorze Marianie itd. Jak sobie przypomnę jak ta ,toaleta ' wyglądała to mi się gorzej robi. Wychodziłem na przerwie i biegłem do domu, dobrze że nie miałem daleko. Jak to wogóle mogło funkcjonować, nie było chyba żadnych kontroli, albo takie standardy były niskie i to był poziom średni hahah. Toaleta - lata 80 dwudziestego wieku- i zdjęcie tego kibla. Można by straszyć tym teraz ludzi w necie. A ten zapach- niepowtarzalny, szcególnie jak pani woźna wody cały dzień nie spóściła. I krany z których nie leciała woda, bo nie było pokręteł. Ale kilka było sprawnych. Tą wodę piliśmy prosto z kranu. Techniki były różne, ja sobie tak lałem wodę na dłonie i tak z dloni piłem, ale też chłopaki pili prosto z rurki. Taki jeden koleżka to zawsze tą rurkę najpierw opłukiwał wodą. Pisuary też były bez możliwości spłukiwania i to już wszystkie bez wyjątku. Zawsze jakieś pety tam leżały. Papieru toaletowego to nawet w sklepach wtedy nie było, tak że papier w szkolnym kiblu -to już jak by jakiś pierwszy sekretarz miał przyjechać. Była kiedyś jakaś zagraniczna delegacja, chyba z Niemiec. Pamiętam ,że nasza pani od matematyki przez pół lekcji krzyczała , że dzieciaki się żle zachowywały , bo ci Niemcy rzucali cukierki, a dzieciaki rzucały się na cukierki. Ciekawe czy pokazali tym Niemcom toalete dla chłopaków. Pewnie nie, ale chyba jej stan to było delikatnie mówiąc niedopatrzenie, złe zachowanie dorosłych. Byłem jakiś czas temu w nieczynnym więzieniu, teraz muzeum. Lepiej to wyglądało niż ten kibel z podstawówki, ale wiadomo muzeum. No ,nie twierdzę że gorzej nie było niż w tej mojej podstawówce. Gdzieś tam mogło wcale nie być toalety, ale jak już była to można było ją doprowadzić do normalnego stanu, bo z tego co pamiętam to przez 8 lat był tak syf. Czasami słyszę ludzi opowiadających z tęsknotą w głosie o tamtych minionych czasach. Każdy ma jakieś wspomnienia, lepsze , gorsze. Ten kibel to chyba moje najgorsze wspomnienie z podstawówki. Byłem teraz w tej szkole, szkoda,że nie zaszedłem do toalety hahahah. Teraz jest normalnie. Przynajmniej w szkole do której mój syn chodzi. Toalete zwiedzałem, wszystko w porządku, ale papieru też nie było. Przynajmniej bezpieczne te dzieciaki teraz. Nauczyciel jak by komuś liścia sprzedał, to by się pewnie przed prokuratorem tłumaczył. Kiedyś tak nie było. Strzał z tak zwanej otwartej nikogo nie dziwił, od dyrektora ponoć z pięści można było dostać, ale nie widziałem. Jakieś tam bicie cyrklem drewnianym, linijką też nikogo nie dziwiło. Pani od biologii jeszcze miała taką ususzoną łodygę jakąś- wiadomo pomoc jakaś naukowa- i tym lała. Nawet to miało niezłą siłe rażenia. Piekły łapy. Na korytarzu jak wszyscy widzieli to jeszcze było w miare bezpiecznie, gorzej jak się gdzieś trafiło w miejsce bez świadków. Miałem jedną taką przygodę z panią dyrektor, nie pamiętam dokładnie jaką ona tam funkcjię pełniła. Taka baba o posępnym obliczu, rzadko się uśmiechała, uczyła rosyjskiego. Staliśmy sobie na korytarzu i jak to małolaty czekające na nauczyciela- hahaha, krzyki jakieś , no i pojawiła się dyrektorka i mwi zamknąć pyski i niech się nawet nikt nie waży ust otworzyć, a ja sobie tak dla hecy otworzyłem paszcze, koleżanki się śmieją, ale niestetyzostało to dostrzeżone i poszedłem do gabinetu z panią dyrektor. Kobeta dostała jakiegoś ataku- najpierw dostałem serię liści, później mnie lała cyrklem, jakąś linijką , nawet w łeb mi się oberwało tymi pomocami naukowymi. I cały czas wrzeszczała- nie będziesz pyska otwierał, już mordy nie otworzysz. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy to mi nie było do śmiechu. Ale kibel ogólnie tamte czasy były. Było jeszcze kilka ciekawych postaci z grona pedagogicznego. Gościu od plastyki i zajęć praktyczno technicznych. Taki uałożony był. Zawsze pisaliśmy- plan pracy, tok pracy, materiały. Dyktował wszystko, a my zapisywaliśmy w zeszytacz formatu A4. Cisza zawsze była u niego na lekcjach bo też lubił przyłożyć, ale trzeba było coś przeskrobać. Lekcje historii z dyrektorem- też niezłyt czad. Wszyscy się go bali jak ognia, Straszne krążyły opowieści jaki z niego twardziel. Z piąchy piętnastolatkowi, albo czternastolatkowi przyłożyć- prawdziwy bohater, pedagog, wychowawca wielu pokoleń młodzieży. Pewnie niejeden ojciec- jego wychowanek-syna , albo żone też naparzał. Większość nauczycieli była wtedy jakaś znerwicowana, zdołowana, naładowana jakimiś emocjami. Nie trzeba było wiele, żeby eksplodowało to. No i w zależności od człowieka, albo kończyło się na dzikich wrzaskach, albo dochodziło do rękoczynów. Z nauczycieli z którymi się zetknąłem w podstawówce to na pewno pierwsza wychowawczyni była osobą, która dsawała sobie radę z emocjami. Pani Kowalczyk nazywała się ta kobieta i była zawsze spokojna, [przynajmniej ja nie pamiętam, żeby straciła kontrolę. Poziom mistrzowski. Druga wychowawczyni- matematyczka -pani Żebrowska. No nasłuchaliśmy się czasami o różnych rzeczach nie związanych z matematyką, ale jako że była też naszą wychowawczynią to może i dobrze. Na pewno wtedy nikt nie narzekał, bo potrafiła całą lekcję przegadać. Ale jej nastrój miał duży wpływ na to jak lekcje wyglądały,czasami wpadała do klasy wściekła i krzyczała- chowamy zeszyty i wyjmujemy karteczki. Kartkówka hahah, ktoś tam protestuje, ale pani nic nie mówiła,że bedzie i pani triumfowała haaaa kartkóweczka może być bez zapowiedzi hahahah. Było trochę szaleństwa w tej kobiecie, ale ogólnie do rękoczynów nie dochodziło. Pani od fizyki- też wiało grozą. Używała linijki takiej wielkiej jako argumentu. Działało, dosyć dużej postury była to i można było oberwać. Język polski- raczej bezpiecznie, chociaż czasami bywały spięcia lekkie. Pani Sadura nas uczyła polskiego i nauczyła nas pisać poprawnie ortograficznie, teraz jakiegoś byka strzelę, ale wtedy bezbłędnie. Trzy byki dwója- działało, wszyscy się nauczyli. Czasami zdarzało się tej pani wybuchnąć, chyba też obrywali od niej, ale ja nie. Geografii uczyła nas pani Tybinkowska i chyba była raczej osobą spokojną, nieraz tam krzyknęła ,ale chyba na tym się kończyło. Uczył nas też taki młody w sumie gość historii, ale nie pamiętam nazwiska, kurdę nie dawał rady spokojny taki, ale czasami to przekrzyczeć nas nie mógł. Pani od rosyjskiego i też nasza wychowawczyni- też poziom mistrzowski, spokojna, opanowana, kilka razy trochę się zdenerwowała, ale na podniesieniu głosu się kończyło. Wuefmeni też byli ciekawi. Każdy miał inną zajawkę. Jeden lekkoatleta- skakaliśmy wzwyż, biegaliśmy, drugi siatkarz- siatkówka cały czas, koszykarz- koszykówka, piłkarz ręczny- robiliśmy różne rzeczy, ale jak ktoś rozrabiał to można było piłką dostać. W ósmej klasie była młoda pani od wuefu. Też miała ciężko. Ogólnie ci młodzi nauczyciele tacy inni byli, spokojniejsi. Może ta robota taki miała wpływ na zachowania niektóre. Ale to do psychologa, a nie na dzieciakach się wyładowywać. Tylko że jak spłuczki nie można było przez osiem lat naprawić to co dopiero o takich sprawach jak psychika mówić. Bo to,że mieli różnego rodzaju problemy z sobą niektórzy nauczyciele, to jest dla mnie oczywiste. Tyle w sumie na tą chwilę zapamiętałem ze szkoły podstawowej. Mleko jeszcze było, ale tak średnio mi wtedy smakowało , a teraz bardzo lubię. Taki jakiś dziwny miało smak wtedy. Podgrzewane w butelkach za pomocą cepłej wody, którą pani woźna lała z węża na stojące w skrzynkach butelki. Sklepik szkolny, cięzko się było dopchać. Takie czasy ,nawet w szkolnym sklepiku kolejki, a peweksu szkolnego nie było.hahah. Obiadów nie jadłem w szkole, bo mama z babcią stwierdziły- a bo to on będzie jadł, babcia dodała- wydasz tylko pieniądze, a i tak nie zje. Na przerwach chodziło się dookoła holu parami, nie mieszanymi hahahah Gender. Ale mogły być mieszane. Wszyscy chodzili w fartuszkach, z tarczami. Strasznie długo trwał wtedy rok szkolny. Nie było widać końca, teraz zupełnie inaczej czas mija, ale to chyba wszyscy tak mają. Ogólnie to było jak było, ale chciałbym znowu stać na apelu. Trochę inaczej bym rozegrał swoje życie. Bardziej tak odważnie i nie słuchając różnych komentarzy. Ale już tylko może mi się to przysnić. Tylko ten kibel niech mi się nie przyśni.