Archiwum maj 2014, strona 2


maj 25 2014 DOM
Komentarze: 0

Dziwne rzeczy się dzieją dokoła mnie. Od dawna w sumie i już się przyzwyczaiłem. To taka gra , wszyscy chcą ,mnie wkurzyć. Nie wiem w jakim celu, chyba żebym zaczął palić papierosy. Kiedys paliłem, później przestałem, znowu zaczynałem  i znowu rzucałem. Teraz już ne palę chyba ze 4 lata, może niecałe. Nie liczę czasu, ważne że nie palę. To trochę dziwne, tak gnębić kogoś , tylko po to żeby zaczął palić fajki. Bierze w tym udział masa ludzi, czasami to mam wrażenie ,że wszyscy oprócz mojego psa. Jestem w stanie zrozumieć obcych ludzi, których nie znam ,że się przyłączają do tej zabawy, znajomych trochę już mniej rozumiem, ale to, że w domu też robią wszyscy wszystko,żeby mnie z równowagi wyprowadzić to już jest mocno nienormalne, ale w sumie to się nie dziwię, bo ten mój dom rodzinny to zawsze był trochę taki inny. To i teraz nie dziwi mnie, że ojciec rozkłada po mieszkaniu jakieś pety niedopalone, albo włazi mi do pokoju i w oknie pali tak że śmierdzi później,że rzygać się chce. Syn jak przyjedzie na weekend, to już prawie się lodówka nie domyka od jakichś mlecznych kanapek, batoników. Do niedawna jeszcze , puszki z colą bez przerwy donosił dziecku, tylko wyszedłem z pokoju i już cola stała na stole. Tylko dlatego, że prosiłem,żeby tego nie robił. Tak na złość. Teraz psa jeszcze czekoladowymi cukierkami dokarmia, no bo dlaczego nie. To jest chore. Gdyby to trwało jakiś czas to byłbym w stanie to zrozumieć, ale to trwa latami. Czy wy moi wspaniali rodzice nie rozumiecie, że patrzeć na was nie mogę, z tego właśnie powodu. To co zrobiliście dla mnie wcześniej, a za wiele nie zrobiliście nie ma znaczenia, bo to co teraz robicie całkiem mnie do was zniechęciło. Tak się nie można zachowywać. Praktycznie przestaliście dla mnie istnieć, bo tylko w ten sposób mogę pierdolca jakiegoś nie dostać  obserwując te wasze bzdurne scenki. Czuję się tak jak by was wcale nie było.   To co tu mam jeszcze więcej pisać  o czymś co nie istnieje.

88888888 : :
maj 24 2014 WIELKI MIX
Komentarze: 0

Graliśmy tak sobie w szkolnej orkiestrze, różne fajne kawałki, amerykańskie marsze, melodie z pszczółki mai, nie pamiętam już co jeszcze, ale dużo tego było i różnorodny taki repertuar. Była też melodia z filmu Żądło. Tylko ja coraz  rzadziej na próby chodziłem, bo tak jakoś udało się wszystkim mnie przekonać ,że to głupie. Miałem wtedy taką zjawkę piłkarską, codziennie z chłopakami w piłkę graliśmy, odkryłem w sobie bramkarski talent heheh i trąbka tak w odstawkę poszła, ale to nie moja była wina, był czas ,że grałbym bez przerwy, ale nikt tego nie zauważył. Któregoś dnia spotkałem w drodze na boisko swojego nauczyciela, tego pana Pawła. Przekonał mnie , żebym przyszedł na próbę, poszedłem , ale nic nie wychodziło i znowu mnie nie było jakiś czas, aż któregoś dnia wracam sobie do domu, a babcia cała w skowronkach informuje mnie, że ktoś przyszedł i zabrał instrument. Generalnie to babcia była osobą która najbardziej chyba trzymała kciuki zawsze za to zeby mi się nic nie udawało. Zastanawiam się dlaczego i tak mi teraz przyszło do głowy, że to chyba przez niechęć do mojego ojca, tak mnie tępiła. Przypomniałem sobie jeszcze jedno zdarzenie z jej udziałem. Ledwo to pamiętam. Kazała mi kiedyś skakać po ojca harmonii. Autentycznie, nawet stołek przyniosła z kuchni ,żeby lepszy efekt był, jak skoczę z większej wysokości. Mój ojciec grał na harmonii, ale prawie nie pamiętam, a poźniej już nie grał, po tych moich skokach. Ale wracając do orkiestry- nie zmartwiłem się za bardzo tym opdebraniem trąbki, bo i tak już nie grałem. Okazało się ,że rozwiązana została orkiestra w szkole, coś tam mi się o uszy obiło ,że z jakichś powodów politycznych, bo to były czasy około stanu wojennego, a dwóch z nauczycieli było studentami chyba jeszcze i może gdzieś tam sie udzielali. Pamiętam jak jeszcze grając p. Paweł chciał mi przed Bożym Narodzeniem kolędy napisać w zeszycie, ale zapytał czy śpiewamy w domu kolędy, a ja na to ,że nie , a to ci nie będę pisał powiedział. Po jakimś czasie od rozwiązania orkiestry pojawił się nowy kapelmistrz i orkiestra wnowiła działalność. Kilku kumpli z klasy się zapisało, a ja nie. Jakies inne miałem wtedy zajęcia. Ja ogólnie tak nie potrafię kilkoma rzeczami jednocześnie się zajmować, ale to w sumie chyba dobrze. Zeby coś było , jakiś efekt działalności to trzeba się temu poświęcić. Po jakimś czasie jednak poszedłem znowu na próbę , dostałem instrument i poznałem nowego kapelmistrza. W międzyczasie był jeszcze jeden prowadzący orkiestrę , ale tak średnio go pamiętam. Pamiętam sierżanta Tomaszewskiego, już nie żyjącego. Do dzisiaj pamiętam jak mówił grajcie długie dźwięki, piano pianiusieńko. Gramy gamke zawsze na początku próby. Całe nuty, półnuty, ćwierćnuty ,ósemki i synkopki. Przyjeżdżał w mundurze , zmienił się repertuar na patriotyczny. Hymn Polski na każdej próbie. Hymn mósicie grać nie pamiętam określenia , ale chodziło o to ,że super. Międzynarodówka, Oka, Serce w plecaku, Rozszumiały się wierzby płaczące. Hymn gram na tip top do dzisiaj. Wsumie chyba tylko hymn gram tak jak bym chciał wszystko grać. Też miałem takie zawieszki, że nie przychodziłem na próby czasami, ale zawsze jakoś wracałem. Ale wyjazd na zagraniczne tournee, do NRD mnie ominął, przez to opuszczanie prób. Nauczycielka zapisywała w klasie orkiestrantów na ten wyjazd i już byłem na tej liście, kiedy koleżka z klasy Grzegorz A. wstał i poinformował panią, że na próby nie chodzę. Hahah, zawsze miałem fajnych kumpli. A jak nie chodzi to nie pojedzie i skreśliła mnie z listy. I ominął mnie wyjazd za granicę, pierwszy i jedyny, bo już później nie było okazji. Ćwiczyliśmy trzy razy w tygodniu i po jakimś czasie wcale nie ćwicząc w domu byłem w tamtej ekipie stawiany za wzór do naśladopwania. Pan Tomaszewski mówił- patrzcie na Grzesia, jak będziecie ćwiczyć to też tak będziecie grać. Zawsze zabierałem trąbkę do domu z postanowieniem ,że zacznę ćwiczyć, ale na postanowieniu się kończyło. Miałem w klasie takiego ambitnego kolegę Zbyszka, zawsze był najlepszy w nauce i też grał na trąbce. Pytał mnie ile czasu ćwiczę, ja mu na to ,że godzinę czasami więcej, chłopak spuścił głowę i mówi - o to ja za mało ćwiczę. Mieszkał po sąsiedzku z innym koleżką Mariuszem- flecistą, a później policjantem hahahah, no i opowiadał ten Mariusz, że wszyscy sąsiedzi wkurzeni na Zbyszka , bo naparza na trąbce jak szalony, ale po jakimś czasie już był lepszy ode mnie, ale poniżej przyzwoitego poziomu nie schodziłem. Jeździliśmy na różne festiwale, przeglądy orkiestr, zawsze jakieś wyróżnienia dostawaliśmy, bo jedną z młodszych zawsze ekip byliśmy. Trochę takie to było naciągane, bo na każdym występie byliśmy wspomagani przez kilku żołnierzy z orkiestry wojskowej. Takich niższych wzrostem p. Tomaszewski przywoził i ono robili robotę. Wesoło było zawsze na tych próbach, graliśmy w harcówce, jeden wielki huk. Kazdy chciał głośniej, ale coś robiliśmy. Zawsze mobilizacja przed występami, wtedy były próby codziennie. W sobotę niech nikt nawet instrumentu nie dotyka- mówił p. Tomaszewski, a wniedzielę występ i oczywiście same sukcesy. Na pewno byliśmy najgłośniej grającą ekipą hahahah. To głośne granie to mi do dzisiaj jeszcze zostało, muszę się kontrolować, podśmiewują się ze mnie mundurowe osoby, a nie lubię tego hahahah. Ale najgłośniej to grałem w orkiestrze takiej przyzakładowej -Boruta Zgierz. Tam zacząłem grać po skończeniu podstawówki. Zawiózł mnie tam p. Tomaszewski i zacząłem grę już za pieniądze, bo tam co miesiąc była wypłata. Nie jakieś wielkie pieniądze. Pamiętam ,że za praktyki w zawodówce dostawałem 2500 zł, a za grę w orkiestrze, dwa razy w tygodniu też ponad 2000. Jak były jakieś występy to więcej. Graliśmy na pogrzebacz, na różnych imprezach. Przeglądy orkiestr, festiwale różne. Najwięcej dostałem za pogrzeb 4000. Za kilkanaście minut grania, to było oki. W sumie to dzięki p. Tomaszewskiemu tam mnie zabierali na pogrzeby, bo tam nagadał im ,że ja z takiej biednej rodziny. Tak mogło to wyglądać , bo ja tak raczej kiepsko ubrany zawsze chodziłem. W tym samym swetrze bez przerwy praktycznie, ale jakiejś biedy w domu to nie było. Taki normalny poziom ówczesny, ale z tymi ciuchami to się wyróżniałem zawsze. Matka mi czasami chciała coś kupić , a babciana to- nie kupuj mu bo wyrośnie, wydasz pieniądze, a za pół roku i tak za małe będzie. Inni kumple nie rośli chyba, bo mieli więcej ciuchów, albo mieli inne babcie. Mogli też mieć matki , które nie słuchały we wszystkim swoich matek. W domu generalnie może nie było jakiejś biedy, ale poziom życia to był raczej niski. Było zawsze co jeść, ale już na inne rzeczy to zawsze szkoda. Tylko na wódę to ojciec nie żałował nigdy. Myślę ,że przepił naprawdę pokaźną sumę pieniędzy. No ale pracował przecież, to co napić się nie może- tak mówił zawsze, ale już żeby wpaść na pomysł i mi cos kupić to ciężko było. Zawsze miałem takie wrażenie, że mnie nikt nie lubi w domu. Może poza dziadkiem, ale też tylko do pewnego momentu. Pamiętam ,że ja zacząłem chodzić do przedszkola jako sześciolatek, to też z oporami wielkimi. I raz dziadek mnie zaprowadził, zrobłem aferę, nie chciałem zostać w przedszkolu, darłem się na korytarzu, dziadka za rękę trzymałem i nie chciałem póścić. Mój syn tak miał w pierwszej grupie, ale dla mnie pierwszą grupą była ta ostatnia. W końcu zostałem w tym przedszkolu, ale po powrocie usłyszałem rozmowę dziadka z babcią. Zarzucała dziadkowi, generalnie, że to przez niego , bo za bardzo się ze mną tak zżył. Z dziadkiem chodziłem na spacery,z dziadkiem leżałem sobie na łóżku i mówiliśmy że jesteśmy dwa koty- młody i stary. Dziadek był wcześniej na emeryturze, babcia jeszcze wtedy pracowała. Rodzice też. Ojciec jak był w domu to spał najczęściej, to i się tak zżyłem z dziadkiem, ale po tej aferze w przedszkolu i tej rozmowie, to dziadek się dał chyba przekonać i też tak trochę sie odsunął na bok. Dokładnie to padły chyba słowa z ust babki- przecież on ma ojca, po co ty tak z nim chodzisz, ojciec niech z nim chodzi. A ojciec to miał mówiąc kolokwialnie wy....... Wracając do orkiestry- graliśmy tam dwa razy w tygodniu, jeździłem najczęściej z takim trębaczem, też z orkiestry wojskowej Januszem G.  Śmigaliśmy czerwonym maluchem, przyjeżdżał po mnie jechaliśmy sobie praktycznie w milczeniu, bo ja za wiele nie mówiłem, później mnie odwoził i na tym się kończyły nasze wspólne wyjazdy. Miałem tam takie jakieś przekonanie, że jak mi płacą , to muszę dać z siebie wszystko i grałem naprawdę głośno, do[piero Janusz mi wytłumaczył ,że nie o to chodzi. Wtedy to jeszcze p. Janusz. Orkiestra była duża. Ze 40 osób. Cały autokar ludzi jak jechaliśmy na jakąś imprezę. Najdalej bylimy na przeglądzie orkiestr w Świeciu. Międzynarodowa impreza. Orkiestry ze Szewcji, NRD chyba. 28 czerwca 1987 roku, mam pamiątkowy talerzyk. Na tym przeglądzie wszyscy dostali jako taki souvenir, nie wiem jak to się pisze dokładnie, po naszyjniku z papieru toaletowego. Chyba po 10 rolek na sznurku. To był wtedy towar deficytowy. Co za czasy. Nie wiem czy te zagraniczne orkiestry też to dostały, ale jak tak to niezły musieli mieć ubaw. Chyba, że w NRD też były podobne problemy jak u nas, ale w Szwecji, to na pewno nie. Wyruszyliśmy ze Zgierza, po drodze jeszcze musieliśmy zabrać dwóch muzyków którzy na weselu grali. Jechał taki wesoły autobus, towarzystwo nawalone. Nie wszyscy, ale była taka grupa , która dawała ostro czadu. Ja sobie spałem całą drogę. Na miejscu taki starszy gość, wygłosił w autokarze apel do wszystkich, zeby dali z siebie wszystko itp. Ryczeli wszyscy ze śmiechu -co on pi..... , gdzieś z tyłu ktoś powiedział. Ten starszy gość na każdej imprezie taki był spięty- koledzy musimy zagrać, na poziomie i takie tam różne, a wszyscy mocno wyluzowani i jakoś tam graliśmy. Jakie by nie było granie to ten facet się trząsł aż. Raz przyszedł z wnuczkiem, na pierwszomajowy pochód i miał kwiatki bzu w klapie munduru. Coś tam zaczął nosić jakieś werble chyba i te kwiatki mu wypadły. Wnuczek mówi -dziadku,kwiaty, a dziadek- a w dupie tam z kwiatami, werble trzeba nosić. Facet był mocno spięty zawsze. Ja byłem zawsze wyluzowany, pozostali też. Z tymi mundurami to była zawsze trauma tylko dla mnie. Mieliśmy takie stalowe, jak milicyjne trochę , a ja taki chudzielec byłem i ciężko było pasujący znaleźć, a już spodnie to tragedia. Takie dzwony. Zawsze się przed występem przebierałem gdzieś, bo jakby mnie kumple zobaczyli w tych spodniach to by popadali ze śmiechu. Na pogrzeby mieliśmy takie czarne uniformy. Też się zawsze przed cmentarzem przebierałem w jakichś krzakach. Raz mnie nawet milicjanci tam dopadli i niewiele brakowało, żebym parę pałek dostał. Wzięli mnie za jakiegoś ekshibicjonistę, albo sobie jaja robili. Jeden do mnie mówi- przy cmentarzu się rozbierasz hahahha. Jak zobaczyli futerał z trąbką to się uspokoili. Ogólnie to wesoło było na sali prób zawsze, kilku gości to przychodziło sobie tak towarzysko bardziej niż grać. Dyrygent czasami kogoś solo przesłuchiwał, a cała sala za pulpitami miała ubaw. Byli tez zawodowi muzycy, z wojskowej orkiestry przyjeżdżał p. Tomaszewski i ten Janusz, z filharmonii dwóch gości- waltornista i saksofonista. Po bokach przy scenie na której siedzieliśmy stały szafy z instrumentami i tam się toczyło życie towarzyskie na próbach. Zawsze ktoś tam jakąś flaszkę przynosił i w przerwach między utworami sobie wyskakiwali do szafy. Ale tak spokojnie było na próbach. Kapelmistrz też nie był muzykiem zawodowym i trochę był zagubiony czasami w tym wszystkim. Ja nie wiedziałem o co chodzi, ale ten Janusz to miał ubaw z niego jak coś tam mówił na temat muzyki. Siedział obok nas trębacz który grał na weselach. Jak usłyszałem Edytę Górniak śpiewającą Hymn Polski na Mistrzostwach Świata w piłce nożnej , to sobie tego trębacza przypomniałem. Jego wykonanie hymnu było jedyne w swoim rodzaju, nie potrafiłbym tego tak zagrać.  Na każdej próbie trzeba byłopodpisywać listę obecności, bo na podstawie tej listy były później obliczane wypłaty. Czasami kogoś nie było i się podpisywało za niego, żeby mu się kasa zgadzała hahahah.  Oprócz kasy jeszcze różne inne były korzyści. Posiadacze samochodów mogli co jakiś czas zatankować swoje fury na stacji benzynowej, na terenie zakładu, mnie kiedyś taki kierownik orkiestry zabrał do magazynu. Dali mi jakieś kozaki, koszulę białą, ale ja i tak  w tym nie chodziłem. Śmigałem sobie w sportowych takich butach no i doszli do wniosku chyba, że kozaki by mi się przydały bo już chłodno się robiło.hahaha. Ale wtedy taka moda była wśród małolatów, żeby chodzić cały rok w adidasach, które adidasami nie były. Szanowali mnie tam wszyscy, nienajgorzej grałem, na pogrzeby zabierali mnie wszystkie. Czasu miałem wolnego dużo, bo niby się uczyłem  ale w szkole bywałem rzadko. Jak na kilkunastolatka to nieźle mi się wtedy powodziło hahahah. Niestety któregoś dnia zostaliśmy z tym Januszem posądzeni o złożenie podpisu na liście za p. Tomaszewskiego, w sumie to nie wiem kto tam się podpisał za niego. Ja nie, ale w przerwie próby wyszliśmy z Januszem, on to nawet udawał obrażonego za to posądzenie i pojechaliśmy na inną próbę do Orkiestry Łączności w Łodzi. Tą orkiestrę prowadził kapelmistrz orkiestry wojskowej, a ja już wcześniej nasłuchałem się opowieści jak to dobrze w wojskowej orkiestrze, ale żeby się tam dostac to trzeba było miec tzw. układy. No a jak prowadził tą orkiestrę kapelmistrz tej wojskowej, to już lepszych układów mieć nie można było. Tak przynajmniej ten Janek mi tłumaczył, ale w sumie to chyba bardziej chodziło o zapunktowanie u dowódcy. To takie ogólnie czasy były, że trzeba było mieć układy, znajomości, chociaż teraz w sumie też inaczej nie jest. W tej orkiestrze było zupełnie inaczej niż w poprzedniej. Alkoholu to nie pili wcale, albo naprawdę się dobrze z tym kryli. Kapelmistrz to był naprawdę profesjonalista. Słyszał wszystko, w sumie to byłem w szoku. Czasami czegoś nie zagrałem, to zaraz przerywał i już same trąbki grały, a wtedy to już bez problemu wiedział co jest nie tak. Poziom był naprawdę wysoki. aTeż grali zawodowi muzycy z wojskowej orkiestry, ale dużo też było takich starszych gości, emerytów. Kase płacili za próby porównywalną jak w poprzedniej orkiestrze, tylko pogrzebów nie było,albo mnie nie zabierali. Imprezy takie jak poprzednio- jakieś przeglądy orkiestr, pochód pierwszomajowy, jak to dęta orkiestra. Ciekawostką było, że pojawiły się jakieś dziewczyny, ale przyszły ze dwa razy i juz ich więcej nie było. Też dawałem radę, kapelmistrz bardzo przyjemny gość. GHraliśmy dużo jego takich wiązanek. W sumie to prawie tylko jego wiązanki. Wiązanka popularnych melodii, wiązanka melodii wojskowych, wiązanka pieśni ludowych, wiązanka piosenek biesiadnych. Zastanawiałem się czy zagramy kiedyś wiązankę wiązanek hahahahah Duzo orkiestr grało te wiązanki, kiedyś kilkaset osób grało ten sam utwór. Niezły był czad. Orkiestry zjechały z całej okolicy  najpierw był przemarsz Piotrkowską, a później na takim placu, dokładnie to jest Rynek Staromiejski, wszyscy grali razem , tą samą wiązankę. To były czasy wiązankowe, ale orkiestra zdecydowaie najlepsza z tych w których grałem, amatorskich. Mam nawet odznaczenie- za zasługi dla łączności. Nie ma lipy. Trochę się też przewijało młodych ludzi przez orkiestrę, bo chodziło o załatwienie sobie służby wojskowej na miejscu w Łodzi. Po jakimś roku zacząłem już pracować i tak akurat się złożyło,że na dwie zmiany pracowałem. No i tak coraz rzadziej się tam pojawiałem na próbach, na początku co dwa tygodnie, ale później to juz całkiem prawie sobie odpuściłem. Wcześniej kasa mnie motywowała, a jak juz pracowałem to to w sumie jakieś duże pieniądze nie były. Do wojska też mi spieszno nie było, ale już po komisji wojskowej kiedy dostałem kategorię B, czyli zdolny do służby, to zacząłe się tam znowu pojawiać, bo zawsze to lepiej sobie do orkiestry iść na miejscu , niż na drugi koniec Polski wyjechać. Po takiej dłuższej prezerwie to już  grało się gorzej, a tam jeszcze od kapelmistrza dostałem nuty pierwszego głosu, żebym się przyzwyczajał już do tej wojskowej orkiestry. Makabra była lekka, w sumie w tych zakładowych orkiestrach cał czas sobie grałe drugi głos i tan pierwszy to mi opornie szedł. Po jakimś czasie pojechałem na drugą komisję wojskową, już taką gdzie takie dokładne były badania, no i jakiś lekarz stwierdził,że mam złą klatkę piersiową ,żeby na trąbce grać hahahaha Co to za specjalista był. W końcu mi powiedział,że jak już chce do tej orkiestry iść to niech tak będzie, Pojechałem zaraz po tej komisji na rozmowę do kapelmistrza. W sumie to na komisji już byłem z takim koleżką z orkiestry, on już był wtedy strarszy szeregowy. Ogólnie to jakiś zadowolony się nie wydawał za bardzo. Wcześniej od p. Tomaszewskiego słyszeliśmy wiele opowieści jak to wspaniale jest w wojskowej orkiestrze, a tu przychodzi Jacek puzonista i wogóle euforii nie widać. Siedzieliśmy sobie na korytarzu, ja czekałem na komisję , a on sobie drzemał. Wcześniej jeszcze poznałem innego koleżkę grającego na bębnie. Tamten był młodszy służbą i powiedział mi ,że jak tam przyjdę to będzie moim dziadkiem kiedyś heheheh Wojsko to chora instytucja była- koty, wicki, dziadki. Dorośli ludzie , a jak dzieci. Jakieś cyfry do zapamiętywania, kto ma ile dni do cywila. Ale o tym to się później dowiedziałem dopiero. Ogólnie to mi tam spieszno nie było. Pracowałem sobie, jeździłem na ryby, na trąbce już wcale nie grałem. Umówiłem się z kapelmistrzem , że zjawię się tam na początku sierpnia, ale pojechałem dopiero we wrześniu i to jak już jakiś żołnierz u mnie w domu się zjawił. W końcu już tam pojechałem , żołnierzy z zasadniczej służby było tylko 14 chyba na początku, a zawodowych to mogło być około 30. Tam pierwszy raz usłyszałem ciszę absolutną na sali prób, kiedy wchodził kapelmistrz. Taka cisza jest tylko w lesie w nocy. Dostałem jakąś trąbkę, była trochę taka nie najwyższej klasy, a moje granie to już była prawdziwa tragedia. Nie grałem z kilka miesięcy, może z pół roku, a tam mi kazali pierwszy głos grać. Po kilku dniach to już nic nie mogłem grać. Zacząłem jeszcze chodzić do szkoły muzycznej. Tam mi trochę lepiej szło, bo to była pierwsza klasa, stopień podstawowy, to takie podstawy, ale zupełnie co innego niż w orkiestrze. Na lekcji tylko ja i profesor, to już lipy żadnej nie było. W szkole żadnych problemów nie było, wszystko było oki, ale już te rzeczy które miałem grać w orkiestrze to nie dawałem rady, tyle że nie musiałem w sumie grać wcale. Chodzić tylko musiałem dobrze, a grać miał kto. Spotkałem kilku znajomych tam , takiego koleżkę Mariusza-Mariana, też grał na trąbce, wcześniej był też kilka razy na próbach w tej orkiestrze łączności, był sierżant Janusz, no i poznałem już wcześniej Hirka  i Jacka. W pokoju było nas czterech, oprócz mnie i Mariusza jeszcze Arek saksofonista i Mundek trębacz. Każdy miał opiekuna, zawodowego żołnierza. Ja miałem takiego sierżanta mojego imiennika. Wporzo gość. Wyluzowany taki. Tam ogólnie wszyscy byli wyluzowani, w sekcji klarnetów było dwóch spiętych osobników, a z żołnierzy to ci młodzi wszyscy byli jacyś dziwni. Ci młodzi którzy już byli takimi żołnierzami służby zasadniczej , bo nasz cały pokój to byli elewi czy jakoś tak się to nazywało. My mieliśmy być wcieleni do służby zasadniczej dopiero za jaki czas i tak naprawdę nikt nie wiedział za jaki tzn. może wiedział kapelmistrz, ale my nie wiedzieliśmy. Już to trochę mi sie nie podobało, bo tak jak na początku miałem zamiar zostac tam na stałe tak z każdym dniem narastały wątpliwości czy to będzie dobra decyzja. Ogólnie wszyscy tam narzekali na swój los, mimo że robota w sumie nie jakaś ciężka. Przychodzili na 8 , przebierali się w mundury, po jakimś czasie hasło- orkiestra na salę prób, na tej sali w sumie nigdy dłużej się nie siedziałe jak z pół godziny, a później zajęcia indywidualne, czyli już raczej mieli luz. No z tymi młodymi trochę tam grali. Tylko dosyć dużo było pogrzebów, czasami codziennie. Nudne to trochę było , bo graliśmy tylko Chopina marsz pogrzebowy. Oprócz tego jeszcze kilka kawałków, też cały czas to samo. Hymn Polski, Marsz dla generałów. Cały czas to samo. Akurat trafiłem na czas jesiennych przysięg. Patrzyłem na tych wszystkich ludzi i zadowolonych to było tylko dwóch chyba. Kapelmistrz i jego syn, pozostali mieli ciężką zmarchę na twarzach. No i tak doszedłem do wniosku ,że to trochę nierozsądne pchać się w takie miejsce, gdzie jest tylu niezadowolonych z bycia tam ludzi. Pamiętam taką śmieszną rozmowę kapelmistrza z jednym z żołnierzy- no a powiedz nam Adasiu, czy nie chciałbyś z nai tutaj zostać na dłużej po zakończeniu służby zasadniczej? Adaś na to- nie obywatelu kapitanie, ja mam dobry zawód, chciałbym w zawodzie pracować. Kapitan- no ale wiesz Adasiu dostaniesz służbowe mieszkanie. Adaś- nie , obywatelu kapitanie, ja mieszkanie też mam, po babci. Kapitan - no, dobrze Adam, ale zastanów się jeszcze. Adam- ja już się zastanowiłem, obywatelu kapitanie. Pod koniec próby  kapitan do Aama- co ty tam Adam na tej perkusji wygrywasz? A do końca służby miał Adam jeszcze ponad rok chyba. Biorąc pod uwagę ,że ciągu kilkunastu minut z Adasia superperkusisty, stał się Adamem niewiadomo co wygrywającym na perkusji, to tak średnio optymistycznie to wyglądało. No i tak po jakimś czasie to już byłem pewien, że zostac na stałe tam nie chcę, a być  wojsku z pół roku dłużej co najmniej też mi się nie uśmiechało. No i cały czas z tym graniem się nie mogłem ogarnąć co też mnie wkurzało, bo mnie zawsze wkurza jak mi coś nie wychodzi. Obyczaje panujące w wojsku też mnie z lekka śmieszyły, nudziły, wkurzały. Ej młody ile mam ddc? Co mnie to obchodzi kto ma jakie cyfry, ja pierdykam , ale to głupoty były. 

88888888 : :
maj 23 2014 PO CO TEN CYRK?
Komentarze: 0

Jeżdżę autem i często widzę  samochody z tablicami rejestracyjnymi, gdzie powtarzją się numery, czasami litery. Np 22, 33. 00 itp. Nawet można by uwierzyć ,że to zbieg okoliczności, ale czasami migają światłami ,żebym zauważył, więc to zbieg okoliczności nie jest. Ludzie ogarnijcie się, wiem ,że jest możliwość żebyście to przeczytali co napiszę, bo jeżeli nie ma problemu ,żeby mnie znależć praktycznie w każdym miejscu , to i odnalezienie , albo przekazanie treści tego wpisu, też nie będzie problemem. Wydajecie mase pieniędzy , na takie akcje, które nie wiem co mają na celu. Ani mnie nie denerwuje ten widok, ani świadomość, że jestem w jakiś tam sposób obserwowany, rozpoznawany. Nie wkurza mnie to, czasami śmieszy, a że powtarza się bardzo często to już nawet przestanę na to uwagę zwracać. Wkurza mnie bezsens waszego działania. Pieniądze które wydajecie na paliwo można lepiej wydać. Podsunę wam pomysł. W miejscowości Brzeziny koło Łodzi jest strażacka orkiestra. Dziecko jednego z muzyków jest poważnie chore. Wpłacajcie pieniądze na konto Ochotniczej Straży Pożarnej w Brzezinach koło Łodzi. Tam juz resztą się zajmą. Może się uda jakoś pomóc temu dziecku. Nie żałujcie grosza, na bezsenowne jeżdżenie nie żałujecie. Dajcie z siebie wszystko. Numer konta znajdziecie w necie. Pokażcie że macie jaja. Jak nie będzie odzewu z waszej strony, to jesteście cienkie bolki, które tylko środowisko zatruwają. 

88888888 : :
maj 22 2014 LĘKI
Komentarze: 0

Boję się różnych rzeczy, ale najbardziej boję się o swojego syna. Nie mieszkam z nim. Mieszka ze swoją matką i jej facetem. Nie dało sie inaczej. Inaczej było jeszcze gorzej chyba niż teraz. Teraz się martwię, chociaż już mniej, bo ma 10 lat telefon i w przypadku jakiegoś problemu zawsze może zadzwonić, ale i tak myślę co robi, z kim, gdzie. Nie mam za dużego wpływu na to jak wygląda jego życie kiedy mnie nie ma tam. U mnie jest w weekendy prawie wszystkie. Wtedy jestem spokojniejszy. Może jestem przewrażliwiony- tak twierdziła zawsze matka dziecka. Czasami miał 38 stopni gorączki, ja mówiłem że jadę z nim do lekarza i zaczynała się wojna w domu. Nic mu nie jest, to przejdzie do rana, a jak nie przejdzie to rano się pójdzie do lekarza. A tu wcale nie przechodzi, wymioty, biegunka jakaś czasami. Nic mu nie jest, co lekarze poradzą. Ogólnie to matka syna  lekarzy określała różnymi pogardliwymi zwrotami typu- konował itp. W najlepszym wypadku- medyk , ale też z taką pogardą w głosie. Nie wiem dlaczego, ja generalnie wierze lekarzom. Jak ktoś skończył wyższe studia to ja nie będę kwestionował jego kwalifikacji. Niestety, jak już udało mi się z dzieckiem do tego lekarza w końcu dotrzeć, to po powrocie do domu zaczynała się kolejna awantura. Na recepcie antybiotyk- po co ten konował przepisał antybiotyk, niepotrzebnie. Tylko zaszkodzi. Wystarczy syrop z cebuli. Jak juz po ciężkich walkach antybiotyk był w domu, zaczynał się kolejny etap walki. Ile dni podawać to lekarstwo. Tyle ile wskazał lekarz- to było moje zdanie. Co tam może jakiś medyk wiedzieć. I tak powtarzała się sytuacja, praktycznie przy każdej chorobie dziecka, a był taki czas ,że co miesiąc . Zdarzało się ,że wychodząc z domu do lekarza z dzieckiem na ręku, musiałem jeszcze uniki robić , żeby nie dostać w szczękę. Dziecko też mogło przez przypadek zostac trafione. To mnie tez martwi. Agresja, taka nieuzasadniona moim zdaniem, chociaż zdaniem matki syna, to było spowodowane tym ,że ja  tam byłem. Zniknij z mojego życia , zdechnij- takie były jej życzenia i to miało spowodować ustanie tego zachowania. W końcu się wyprowadziłem, ale nie jestem do końca przekonany czy teraz jest inaczej. Niedawno dziecko miało pdrapaną szyję, odciśnięte ślady paznokci. Zapytałem syna co się stało-mama mnie złapała za szyję , bo do sklepu nie chciałem pójść. Martwi mnie to, bo pierwsza większa awantura między mną i matką dziecka też skończyła się podrapaniem całej mojej twarzy. Nie zareagowałem w jakiś zdecydowany sposób i później było coraz gorzej.  Skończyło się dopiero kiedy pozwoliłem się solidnie obić , zadzwoniłem po policję i zrobiłem obdukcję. Teraz zastanawiam się czy nie powinienem bardziej zdecydowanie, a w sumie to w ten sam sposób postąpić kiedy zobaczyłem tą szyję podrapaną. Skończyło się na rozmowie i zapewnieniu matki syna ,że sytuacja się nie powtórzy. Ale ja takie zapewnienia słyszałem wiele razy. Niektórzy ludzie uważają ,że nie ma nic złego w biciu dziecka. Ja myślę inaczej. I nie tylko ja. Nawet prawo tego zabrania, ale i tak często się słyszy- mnie bili i wyrosłem na porządnego człowieka.  Ja nie jestem przewrażliwiony, ale jak słyszę od syna teksty typu- chcesz w łeb, bo jak ci zaraz przyłożę to włącza mi się alarm. Zaraz pytam - kto tak do ciebie mówi? Usłyszałem wiele gróźb od matki syna i na groźbach się nie kończyło. Teraz cały czas myślę , że może się to powtórzyć . Z jej facetem też miałem kiedyś rozmowę na takie tematy. Kilka lat temu zupełnie nagle syn zaczął mówić do mnie właśnie- chcesz w łeb? Nie chciał mi powiedzieć kto tak mówi do niego, skąd mu to do głowy przyszło, ale widziałem, że jakiś wystraszony jest, tak jak by się bał. Wtedy jeszcze bawił się klockami, Lego to był jego cały świat prawie, no to wykorzystałem to do wyciągnięcia informacji i dowiedziałem się że to facet matki tak do niego mówi. Też skończyło się na rozmowie i zapewnieniach , że sytuacja się nie powtórzy. I tez cały czas się zastanawiam czy dobrze zrobiłem. Wiem ,że dla wielu ludzi to się śmieszne może wydać. Jakiś gość robi aferę bo ktoś powiedział do dziecka -chcesz w łeb. No ale jak od słów przejdzie do czynów? Nie znam tego człowieka, znam matkę syna i wiem ,że w jej przypadku zaczęło się od słów , a później szybko przechodziła do czynów. Ja się mogłem obronić, ale nie robiłem tego, bo wtedy to już by dla dziecka było czymś normalnym ,że się rodzice biją. To że się pozwalałem obijać , może też nie było całkiem normalne, nawet mógłby mnie ktoś o jakieś odchylenia posądzić , ale nie dałem dziecku złego przykładu, a to jaki syn będzie kiedyś zależy właśnie od tego na co patrzy. Patrzył na mamę która okłada tatę pięściami z byle powodu. Praktycznie czasami bez powodu. Kiedyś leżała w szpitalu i zadzwoniła do mnie żebym przyjechał , bo musi mi przy.......ć. To nie jest normalne. Nie dało się nic z tym zrobić, musiałem się w końcu wyprowadzić i syn tam teraz jest sam. Dziecko teraz już nie zachowuje się agresywnie, ale jeszcze kilka lat temu był z tym problem. Kilka razy mi się oberwało od niego też, ale to nie jego wina. Ma już 10 lat i rozumie co robi. Najważniejsze ,że potrafi ocenić co jest dobre, a co złe. Myślę ,że gdybym poszedł na wymianę ciosów z jego mamą to było by inaczej. Też by taki był. Czasami siedzę sam w domu, no nie sam bo z psem , w drugim pokoju są rodzice i myślę sobie ,że gdybym mieszkał z dzieckiem to mógłbym patrzeć jak odrabia lekcje, mieć taki większy wpływ na niego, ale musiałem tak zrobić, właśnie dlatego, żeby nie oglądał takich zachowań jakie miały miejsce. Możliwe,że i tak za jakiś czas coś takiego zacznie się tam dziać, ale nie będę miał do siebie pretensji, że z moim udziałem. Tyle że jak coś się stanie to wtedy pewnie będę myślał inaczej. Tak to już jest, że nie zawsze wychdzi tak jak by się chciało. Ja bym tylko chciał ,żeby mój syn miał normalne życie, dom w którym nikt nikogo nie bije, ani nikt nikomu nie ubliża, bo od tego zależy jaki on później będzie. Kiedyś, przy okazji tej rozmowy o dawaniu w łeb, matka syna powiedziała do mnie ,żebym wszedł i zobaczył jej mieszkanie. Śmieszne mi się to wydało trochę, co miałem meble oglądać, telewizor? Jakie to ma znaczenie, może dla kogoś ma. Dla mnie nie. Tak sobie myślę ,że gdybym cały czas z nimi mieszkał to nie miało by dla mnie znaczenia czy słuchając tekstów typu zdechnij ty sku...... na ścianie wisiałby jakiś super telewizor czy nie. Wspomniałem wcześniej o klockach. Też była afera z tego powodu, bo bałagan, miejsca nie ma. W końcu wszystkie do mnie przywiozłem, na rower też miejsca nie ma, na hulajnogę. Od jakiegoś czasu syn uczy się grac na keyboardzie. Też były problemy, żeby ten instrument tam zawieźć, bo też miejsca brak. W końcu jakoś się udało. Miejsce tylko jest na komputer, konsolę. To wygodne jest, bo można sobie tak jakby wyłączyć dziecko. Jeszcze jak z nimi mieszkałem to mama włączała synowi kompa i mogła sobie z sąsiadką pogawędzić spokojnie, ale piłka,  to już był przedmiot zakazany. Zabawki, takie muzyczne- perkusja taka zabawkowa, mały keyboard leżały schowane w łóżku. Żeby bałaganu nie było, bo miejsca nie ma. Ja mieszkam w takim pokoju 3 na 3,5 metra i się to wszystko tu mieści. Może bałagan trochę jest, ale co tam. No fakt że na łóżko to już mi miejsca zabrakło, ale mam wygodny materac i szczęśliwego syna jak do mnie przyjeżdża. Przy komputerze też u mnie siedzi, na to się nic już nie poradzi. Jakbym mu zabronił to mógłbym go w następnym tygodniu nie przekonać do przyjazdu. Chciałbym, żeby mój syn był szczęśliwym człowiekiem.

88888888 : :
maj 22 2014 KASIA
Komentarze: 0

Pracowałem kiedyś w zakładach gdzie produkowane były meble. Jak to na stolarni , prawie sami faceci, kilka pań, ale takich w średnim wieku. Teraz  to byłyby moje rówieśnice, ale to było dawno dosyć. Wstawałem rano, przed piątą, 20 minut tramwajem, później z 10 z buta i wchodziłem do zakładu. Był to państwowy zakład, kilkunastu pracowników, drugie tyle zarządzających. Różnych mistrzów,brygadzistów, kierowników, zastępców kierowników itd. Jak to w starym państwowym zakładzie. Praca od przerwy na fajkę do następnej fajki. Paliłem wtedy papierosy, to nie miałem problemu z tym ,że siedzę sobie w palarni. Pracownicy nie palący mieli gorzej. Tylko palacze mogli co 40 minut jakieś 15 sobie odpoczywać. Siedzieliśmy sobie tak w tej palarni i gadaliśmy o różnych głupotach. Mijały dni, tygodnie, miesiące i któregoś dnia, wiosną w zakładzie pojawiła się dziewczyna. Wszyscy w ciężkim szoku, bo miała ok. 20 lat, blond włosy, niebieskie oczy i w ogóle superlaska. Też paliła papierosy, więc na pierwszej przerwie na fajkę już wszyscy wiedzieli, że ma na imię Katarzyna. Siedzieliśmy sobie i paliliśmy, wszyscy wpatrzeni w nową koleżankę. Okazało się że została przeniesiona z innego zakładu, tzn. oddziału. Była szwaczką i coś tam szyła, jakieś obicia do mebli, ale już tak trochę podupadała ta firma i przenieśli ją na stolarnię. Ogólnie taka była sympatyczna całkiem. Na następnej przerwie na fajkę już siedziała obok mnie, co dosyc mocno mnie deprymowało, bo pojęcia nie miałem o czym z nią rozmawiać. Nie było jednak dużego problemu, bo ona praktycznie cały czas gadała. Dowiedziałem się , że ma 22 lata. A ty ile masz lat zapytała, ja na to 20. Ooo to jestem od ciebie starsza, ale tylko o dwa lata. To żadna różnica. Jakbym teraz coś takiego usłyszał,to już by mi się alarm wlączył, ale wtedy miałem w głowie łowienie ryb, mecze i ogólnie fajnie wtedy było i nawet miałem jeszcze włosy hahahah. N drugi dzień Kasia przyszła do pracy w króciutkiej mini spódniczce, wyglądała naprawdę o,k. Znowu na każdej przerwie siedzieliśmy obokj siebie. Po dwóch dniach wiedziałem już ,że ma siostrę, mieszka z rodzicami, psa jamnika, jest szwaczką z zawodu, słucha disco polo. Wtedy ta muzyka była na topie. Przebój Biały miś, nazwy zespołów zapomniałem. Po kilku dniach już w całym zakładzie opowiadali,że mam dziewczynę. Nawet Kasia powiedziała do mnie - wiesz o nas wszysc mówią tutaj, że jesteśmy parą. Ale ja wogóle nie zwracałem tak za bardzo na to uwagi, nawet nie zastanawiałem się czy mówią poważnie, czy żartują. Myślałem o zbliżających się zawodach wędkarskich. Planowałem akurat pierwszy start. W sumie to o niczym innym nie myślałem wtedy.Kaśka przychodziła do mnie w drodze do palarni i pytała - idziemy na fajkę, a ja akurat myślałem wtedy jaką zanęte zrobię na najbliższy wypad na ryby. W palarni opowiadała mi , że idzie z koleżanką na dyskotekę, a ja sobi myślałem jaką wędkę kupię za najbliższą wypłatę. Innym razem mówi do mnie, że poszła by chętnie do kina, ale tak samej to jej się nie chce, a ja sobie o robakach do zanęty myślałem. Po jakimś czasie, przysiadła się do mojego stolika przy którym sobie jadłem śniadanie i trochę zmieniła taktykę. Zaczęła opowiadać o kolegach , którzy wyciągają ją na dyskoteki, ale mnie nic nie odciągało od moich rozmyślań na tematy wędkarskie. Kaśka nie odpuszczała, zacząłem ją codziennie spotykać na przystanku. Wysiadałem z tramwaju, a ona już tam była. Zawsze spódniczka, krótka. Jak nie zwracałem uwagi to opowiadała mi o swoich butach, a ja niezmiennie rozmyślałem o wędkarstwie. Zawody wędkarskie, pierwsze w mojej karierze zbliżały się wielkimi krokami, to i było o czym myśleć. W sumie to była naprawdę miła i sympatyczna, nic nie można było zarzucić dziewczynie. Po upływie kolejnych kilku dni zmieniła kolor włosów, na taki lekko fioletowy, dziwnym zbiegiem okoliczności zaczęliśmy też pracować obok siebie przy jednym stole. Wtedy już poznałem z opowiadania wszystkie koleżanki Kaśki, kolegów no i dowiedziałem się że wybiera się na wesele, ale nie ma jeszcze z kim i nie wie czy pójdzie, bo nie ma ani chłopaka, ani żadnych kolegów odpowiednich. No ale ja sobie myślałem o jakiejś wędce , albo kołowrotku, spławiku, zanęcie, robakach itp. Któregoś ranka spotkaliśmy się na przystanku i w drodze do zakładu wysłuchałem opowieści o jednym z kolegów z  zakładu który zapraszał ją do kina i wogóle jak stwierdziła -podrywał ją. Po chwili powiedziała- ale ja nie chcę z nim iść do kina. Ja jak zwykle myślami byłem gdzie indziej, wię po chwili Kaśka zapytała- a ty nie chcesz iść ze mną do kina? No i ja jej powiedziałem że nie chcę. Jeszcze sobie doszliśmy do pracy razem, ale już na pierwszej przerwie wychodząc z palarni Kasia odwróciła się w moją stronę i powiedziała- a Tyyyy to się wcale nie znasz na dziewczynach. Miała rację, nie znałem się, ale cóż poradzić. Kilka dni później pojechałem na te zawody swoje i nawet wygrałem. Poznałem też tam matkę swojego syna. Była sędzią na zawodach, ale z Kaśką to już raczej rzadko się spotykaliśmy w palarni.

88888888 : :