Komentarze: 0
Jedziemyna wieś- pytał ojciec matki. Ja nie jadę- słyszał w odpowiedzi, jak chcesz to sam jedź z Grześkiem. Ogólnie to zacznę od wyjaśnienia ,że nie lubie jak ludzie mówią do mnie Grzesiek. Ojciec tak zawsze do mnie mówił. No i tak jeździłem z nim na tą wieś. Najpierw wsiadaliśmy do pociągu. Kilkadziesiąt minut jazdy, w milczeniu, ja sobie coś tam nuciłem. Słuchałem stukotu kół i byłem generalnie w swoim świecie. Później wysiadaliśmy i szliśmy pieszo na przystanek PKS. Ale to taka była droga szlakiem sklepów i knajp. Znałem wszystkie miejsca ,gdzie można było kupić alkohol. Czasy były trochę inne. Wchodziliśmy do sklepu, pytanieojca -jest piwo, odpowiedź -nie ma. To dwa wina i szliśmy dalej, albo bez wina i do następnego punktu. W knajpach było lepiej z zaopatrzeniem, z reguły był browarek, a jak nie było, to pięćdziesiątka, dla mnie oranżada. Jedna pięćdziesiątka w gardło, jeszcze jedną i idziemy dalej. Knajpy z reguły zaliczaliśmy wszystkie, pzechodziliśmy obok stadionu. Raz nawet przez dziurę w ogrodzeniu widziałem jakiś moment z meczu, zamek też mijaliśmy, bo był po drodze na przystanek PKS. Ale do zamku nigdy nie weszliśmy,bo po co -pewnie myślał mój ojciec- tam wchodzić. Za to zawsze wchodziliśmy do baru , który był obok zamku. Tam też było piwo, dla mnie oranżada. Zawsze miał taki szczęśliwy wyraz twarzy jak ja tą oranżadę piłem, albo jak coś jadłem. Tych PKS-ów to za dużo tam nie jeździło wtedy, raz było jakoś szczególnie ciężko z zaopatrzeniem w alkohol i tak krążyliśmy po wszystkich punktach, ze nam w końcu autobus odjechał. Ale wino było w ostatnim sklepie, a ojciec, kiedy staliśmy na drodze i czekaliśmy na jakąś okazję powiedział- jakbyśmy od razu poszli do tego ostatniego sklepu, to byśmy zdążyli na autobus. Później coś nas zabrało, jakaś ciężarówka chyba. Jak ju się wysiadało z PKS-u to trzeba było jeszcze przejść parę kilometrów. Półmetek był przy krzyżu. Taki duży krzyż stał przy drodze. Po drodze jeszcze kilka przystanków. Ja miałem oranżadę, ojciec piwo, a jak nie było to wino. Wypijał winiasza , rzucał pustą flaszkę w trawę, czekał aż ja skończę ortanżadę i szliśmy dalej . Czasami powiedział- a wyjszczyć się jeszcze i szedł się odlać. Raz zdobył się po dopiciu wina na pouczjącą mowę, powiedział do mnie- ty Grzesiek nie pij. Generalnie to szliśmy cały czas w milczeniu, tylko zapytał czasami- nie zimno ci, nie gorąco ci, itp. Kiedy już dochodziliśmy do celu, to siedziałem cały czas przy stole, ze wszystkimi, na stole zawsze flaszka i jakieś tam rozmowy. Miałem tam kumpli - psy. Dokarmiałem je, a one wszędzie za mną chodziły. Wychodziłem sobie na dwór i szwendałem się po podwórku z tymi psami. Latem ,poszedłem sobie do ogrodu, na czereśnie, jabłka, agrest, porzeczki. W domu w czasie kiedy byłem na dworze, trwała dyskusja - dlaczego sami przyjeżdżamy, bez matki. Ogólnie to gadali przy mnie tak jakbym jakiś niedorozwinięty umysłowo był i nie rozumiał nic. Zawsze mnie to wkurzało. Jak można o dziecku mówić - on głupi jeszcze, nie rozumie. Chyba trochę tak odwrotnie było, ale ja nawet mając kilka, czy kilkanaście lat, to nie nie powiedziałbym o kimś ,że głupi jest. Ale w sumie to czego się można było spodziewać po moim ojcu. Kiedyś z ojcem i jego ojcem na Wszystkich Świętych szliśmy na cmentarz, też parę kilometrów. Też w milczeniu, a jedyną atrakcją była dla nich flaszka po drodze i później wizyta u rodziny, gdzie też siedzieliśmy przy stole , a na stole też flaszka i coś tam do jedzenia. Ogólnie to mając kilka , kilkanście lat nie pamiętam rodzinnego spotkania na którym nie było na stole wódki. To ogólnie chyba takie czasy były, ogólna beznadzieja ludzi do tej wódy tak pchała. Teraz też tak jest, ale chyba skala mniejsza, bo i trochę więcej możliwości ludzie mają. Lekko makabryczne te wspomnienia moje z dzieciństwa, ale zdaję sobie sprawe ,że gorzej też ludzie mieli. I to dużo. Mój ojciec to chyba jalkiś zdziwiony ,że jz nim nie gadam za dużo, ale czy jest coś dziwnego w tym . Nie wydaje mi się. Nie chce mi się z nim gadać, kiedyś bym pogadał. Jak spał nawalony,to bym pogadał, albo o tym zamku, jakbyśmy weszli zamiast do baru, albo knajpy. O meczu też, ale tez nie weszliśmy na stadion, bo trzeba było szukać wina . Teraz to już mam z kim gadać. Mam swojego syna.