Archiwum maj 2014, strona 1


maj 27 2014 Orkiestry
Komentarze: 0

Dorośli często małolatom zabawę psują. Z różnych powodów, przeważnie mających znaczenie tylko dla nich- dorosłych. Bo małolaty czerpią przyjemność z samej tylko zabawy, a dorośli zaraz coś jeszcze chcą przy okazji.  Dzieciaki kiedy sie bawią w piaskownicy to liczy się dla nich to co robią w danej chwili, a dorośli zastanawiają się - czy nie można by zarobić na takiej zabawie, albo sprzedać coś co małolaty zbudują. Tak jest, dzieciaki myślą zupełnie inaczej, ale też nie mają na głowie, różnych spraw takich które np rodzice mają, dlatego się tak dobrze bawią. Zero stresu. Napisałem o piaskownicy, ale to taki przykaład tylko, może nie najlepszy, ale akurat mi tak do głowy przyszło. Przypomniała mi się taka akcja. Mój syn z koleżkami bawił się w piaskownicy, w sumie to z jednym takim rówieśnikiem, fajnie się bawili, aż dołączył do nich ojciec tego małolata i zaczął rzucać takimi małymi kamyczkami w swojego syna. Małolat zdziwiony, patrzy na ojca, a ten mówi że to nie on rzuca. I na mnie wskazuje, że to ja . Dziwne to jakies było, ale miał ten gościu takie pomysły dziwne, schować małolatom rowery i powiedzieć ,że ktoś je ukradł. Cały czas te dzieciaki swoje, bo jeszcze jednego syna miał trochę starszego, cwaniakować tak uczył. I takie były też te dzieciaki. A to jakąś kasę- drobniaki jakieś, od mojego syna wyciągali, a to znowu tam jakieś dziwne pomysły.  Tylko co ten ich ojciec chciał osiągnąć, chyba chciał żeby też tacy byli i w jakimś stopniu to mu się udało. Zdarzają się takie dziwne sytuacje w różnych miejscach , nie tylko w piaskownicy. Pamiętam koleżkę, który zabierał córkę na zawody wędkarskie. Ona może nawet by się tam dobrze bawiła, ale straszną presję wywierał na nią ten mój koleżka. W tym przypadku to chyba gościu jakieś własne ambicje chciał zaspokoić. W sumie ten z piaskownicy też może chciał syna na większego cwaniaka od siebie wychować. Małolaty sobie nad wodą siedziały i każdy łowił ryby jak umiał, a ten koleżka prawie że sam łowiąc, no córka jakiś tam kontakt trochę większy niż wzrokowy z wędką utrzymywała. Innym dzieciakom nie miał kto tak fachowo pomóc i może wielu już więcej na taką imprezę nie miało ochoty się wybrać, ale też mogło być tak, że zmotywowało to jakiegoś dzieciaka do działania. Różne można wnioski wyciągać z wygranej i z porażki też, ale w przypadku dzieciaków, młodzieży to najważniejsza powinna być dobra zabawa, taka w duchu fair play, nie jakieś wywieranie presji i dążenie do celu za wszelką cenę. No chyba ,że się jest przekonanym ,że w tym kraju tylko cwaniakowaniem można jakieś cele osiągnąć. W sumie to się czasami zastanawiam czy tak nie jest. Ale nie chcę żeby tak moje dziecko myślało, więc nie mogę się sam tak zachowywać. Też mógłbym na zawody wędkarskie pojechać z synem i wygrać, teraz to już nie, bo nie chce łowić ryb mój małolat, ale kilka lat temu -bez żadnego problemu. Tylko po co miałbym to robić. Żeby jakiegoś innego małolata  zniechęcić, czy żeby się trochę podbudować tak- ale jestem dobry, potrafiłem z małoltami wygrać. Bo takie łowienie kilkulatka to taki pic jest. Rodzic łowi, a dziecko tam niby wędkę trzyma. Dlatego nie byłem z synem na takich zawodach, kiedy miał kilka lat, a teraz mając 10 lat już nie chce łowić. Może gdyby był i wygrał mając 5 lat , to połknął by bakcyla i teraz też chciałby to robić. Tego się już nie dowiem. W sumie to nawet może dobrze, bo to kosztowne hobby i byłby problem teraz. Zawsze o tej porze roku wydawałem wszystkie pieniądze, goniąc jakieś marzenia. Ale nawet jak wydałem wszystkie to i tak było za mało żeby dogonić. Całkiem niedawno byłem na festiwalu orkiestr dętych. Była orkiestra taka młodzieżowa i zajęła pierwsze miejsce. Super grali, w sumie to w szoku byłem. Ponoć dwa lata istnieje ten zespół. Też gram niecałe dwa lata i trudno wogóle porównywac to moje granie z tym co usłyszałem w wykonaniu tej orkiestry. Niewiele brakowało, żeby nie zajęli pierwszego miejsca. Była jeszcze jedna orkiestra taka zakładowa. Mocno wzmocniona jakims zawodowymi chyba muzykami. W sumie to na pewno zawodowymi, bo amatorzy tak nie wymiatają. Nic dziwnego w sumie, zawsze stosowana taka praktyka była. Jeszcze w orkiestrze ze szkoły podstawowej zdarzało się że grali jacyś żołnierze z orkiestry wojskowej, albo byli już uczniowie. Tylko w jakim celu było to robione? Chyba zeby się wykazać przed jakimiś zwierzchnikami, przełożonymi. A ci przełożeni dlaczego się na cos takiego godzili, decydowali. Też chyba, żeby się wykazać przed kimś, albo zaspokoić własne ambicje. Ale ambicja to jest chyba takie wykazanie się przed samym sobą. Czyli chodzi o pokazanie komuś,że sie jest dobrym. Komuś innemu, albo sobie samemu. No i teraz trzeba sie zastanowić czy tak jak w przypadku łowienia ryb nie wykorzystanie wszystkich możliwości do osiągnięcia celu będzie brakiem ambicji, czy będzie działaniem zgodnym z jakimiś zasadami. Było by bardzo nie wporządku, gdyby ci młodzi muzycy nie zajęli pierwszego miejsca, ale czy można mieć pretensje do innych orkiestr,że korzystają z doświadczenia zawodowych muzyków. Nie wiem. Różnie można na to patrzeć. Ktoś może się zniechęcić kiedy nie wygra, a kto inny wręcz przeciwnie. Nawet jest takie powiedzenie, co cię nie zabije to cie wzmocni. Nie ma możliwości,żeby wszystko było fair. Trzeba starać się być w porządku, ale nie zawsze musi to oznaczać, że inaczej jest na pewno żle. Tak do końca nie można też stwierdzić, co to znaczy być w porządku. W porządku wobec siebie, czy wobec innych? Jak się będzie w porządku wobec innych, to może to oznaczać działanie tak jakby przeciwko sobie. To może sie wydawać bez sensu co ja tu piszę, ale tak nie jest.  Generalnie to powinno się przestrzegać reguł gry. Jeżeli coś jest dozwolone to można to robić. Nie ma zakazu- może sobie zawodowiec grać w amatorskiej orkiestrze. Nie ma zakazu pomagania maolatoiwi na zawodach wędkarskich, to można. Każdy sobie przeczyta regulamin i zdecyduje czy jest zainteresowany udziałem w takiej czy innej imprezie. Organizator nie zastrzegł używania tego czy czegos innego- można używać. Najważniejsze ,żeby być w zgodzie z własnym regulaminem, jakimiś zasadami. Każdy powinien mieć własne i starać się ich przestrzegać. Ja się staram, chociaż nie zawsze wychodzi, nie ma czasami satysfakcji z jakiegoś osiągniętego wyniku, ale jest satysfakcja z przestrzegania tych zasad, nawet z samego starania się ich przestrzegania. Gdybym był taką osobą decyzyjną i miał do wyboru- ściągać takich muzyków zawodowych , żeby był tam ten jakis sukces, to na pewno bym nie był czytmś takim zainteresowany, tak jak nie byłem zainteresowany łowieniem ryb razem z dzieckiem. Będzie kiedyś chciał to bedzie łowił , ja mu pomogę , ale zgodnie z moim własnym regulaminem. W orkiestrze też sobie będę grał i nie ma znaczenia jakieś tam wyróżnienie, taka czy inna nagroda. Największa nagroda to była dla mnie jak syn mi powiedział - fajnie grasz. Wcześniej też się zdarzyło ,że życzeniem po zobaczeniu spadającej gwiazdy były jego słowa - żebyś przestał grać na trąbce. Trzeba się umieć cieszyć, takimi zwykłymi małymi rzeczami, samym dążeniem do jakiegoś celu trzeba się umieć cieszyć i wtedy nie będzie problemu,że ktoś jest w czymś lepszy, ma więcej. Tak sobie myślę ,ąle nie wiem czy mam rację.

88888888 : :
maj 26 2014 NIETOALETA
Komentarze: 0

W podstawówce do której chodziłem nie było toalety dla chłopaków. Może była toaleta dla dziewcząt, na pewno była toaleta dla personelu, ale dla chłopaków było miejsce nazywane kiblem. Przez osiem lat to korzystałem z tego kibla naprawdę chyba tylko kilka razy. Takiego syfu nie widziałem nigdzie więcej. A chodziłem do wielu szkół, chociaż skończyć udało mi się tylko tą jedną. To jakaś makabra była, woda wiecznie nie spuszczona, bo pourywane były takie łańcuszki od spłuczki. Te widoki, ja pierdykam i pani woźna narzekająca,że znowu wody nie spuścili. A jak mieli spuścić, ci starsi to jeszcze dosięgnęli bezpośrednio do takiego haczyka od spłuczki, ale mniejsze dzieciaki to parami musiały by chodzić. Może poszedłbyś ze mną do toalety, podsadziłbyś mnie, żebym wodę mógł spuścić hahahah. Można by nauczycielkę zawołać- czy mogłaby pani pójść do toalety i spóścić wodę, bo łańcucha nie ma i nie mogłem dosięgnąć. Albo do dyrekcji- panie dyrektorze Marianie itd. Jak sobie przypomnę jak ta ,toaleta ' wyglądała to mi się gorzej robi. Wychodziłem na przerwie i biegłem do domu, dobrze że nie miałem daleko. Jak to wogóle mogło funkcjonować, nie było chyba żadnych kontroli, albo takie standardy były niskie i to był poziom średni hahah. Toaleta - lata 80 dwudziestego wieku- i zdjęcie tego kibla. Można by straszyć tym teraz ludzi w necie. A ten zapach- niepowtarzalny, szcególnie jak pani woźna wody cały dzień nie spóściła. I krany z których nie leciała woda, bo nie było pokręteł. Ale kilka było sprawnych. Tą wodę piliśmy prosto z kranu. Techniki były różne, ja sobie tak lałem wodę na dłonie i tak z dloni piłem, ale też chłopaki pili prosto z rurki. Taki jeden koleżka to zawsze tą rurkę najpierw opłukiwał wodą. Pisuary też były bez możliwości spłukiwania i to już wszystkie bez wyjątku. Zawsze jakieś pety tam leżały. Papieru toaletowego to nawet w sklepach wtedy nie było, tak że papier w szkolnym kiblu -to już jak by jakiś pierwszy sekretarz miał przyjechać. Była kiedyś jakaś zagraniczna delegacja, chyba z Niemiec. Pamiętam ,że nasza pani od matematyki przez pół lekcji krzyczała , że dzieciaki się żle zachowywały , bo ci Niemcy rzucali cukierki, a dzieciaki rzucały się na cukierki. Ciekawe czy pokazali tym Niemcom toalete dla chłopaków. Pewnie nie, ale chyba jej stan to było delikatnie mówiąc niedopatrzenie, złe zachowanie dorosłych. Byłem jakiś czas temu w nieczynnym więzieniu, teraz muzeum. Lepiej to wyglądało niż ten kibel z podstawówki, ale wiadomo muzeum. No ,nie twierdzę że gorzej nie było niż w tej mojej podstawówce. Gdzieś tam mogło wcale nie być toalety, ale jak już była to można było ją doprowadzić do normalnego stanu, bo z tego co pamiętam to przez 8 lat był tak syf. Czasami słyszę ludzi opowiadających z tęsknotą w głosie o tamtych minionych czasach. Każdy ma jakieś wspomnienia, lepsze , gorsze. Ten kibel to chyba moje najgorsze wspomnienie z podstawówki. Byłem teraz w tej szkole, szkoda,że nie zaszedłem do toalety hahahah. Teraz jest normalnie. Przynajmniej w szkole do której mój syn chodzi. Toalete zwiedzałem, wszystko w porządku, ale papieru też nie było. Przynajmniej bezpieczne te dzieciaki teraz. Nauczyciel jak by komuś liścia sprzedał, to by się pewnie przed prokuratorem tłumaczył. Kiedyś tak nie było. Strzał z tak zwanej otwartej nikogo nie dziwił, od dyrektora ponoć z pięści można było dostać, ale nie widziałem. Jakieś tam bicie cyrklem drewnianym, linijką też nikogo nie dziwiło. Pani od biologii jeszcze miała taką ususzoną łodygę jakąś- wiadomo pomoc jakaś naukowa- i tym lała. Nawet to miało niezłą siłe rażenia. Piekły łapy. Na korytarzu jak wszyscy widzieli to jeszcze było w miare bezpiecznie, gorzej jak się gdzieś trafiło w miejsce bez świadków. Miałem jedną taką przygodę z panią dyrektor, nie pamiętam dokładnie jaką ona tam funkcjię pełniła. Taka baba o posępnym obliczu, rzadko się uśmiechała, uczyła rosyjskiego. Staliśmy sobie na korytarzu i jak to małolaty czekające na nauczyciela- hahaha, krzyki jakieś , no i pojawiła się dyrektorka i mwi zamknąć pyski i niech się nawet nikt nie waży ust otworzyć, a ja sobie tak dla hecy otworzyłem paszcze, koleżanki się śmieją, ale niestetyzostało to dostrzeżone i poszedłem do gabinetu z panią dyrektor. Kobeta dostała jakiegoś ataku- najpierw dostałem serię liści, później mnie lała cyrklem, jakąś linijką , nawet w łeb mi się oberwało tymi pomocami naukowymi. I cały czas wrzeszczała- nie będziesz pyska otwierał, już mordy nie otworzysz. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy to mi nie było  do śmiechu. Ale kibel ogólnie tamte czasy były. Było jeszcze kilka ciekawych postaci z grona pedagogicznego. Gościu od plastyki i zajęć praktyczno technicznych. Taki uałożony był. Zawsze pisaliśmy- plan pracy, tok pracy, materiały. Dyktował wszystko, a my zapisywaliśmy w zeszytacz formatu A4.  Cisza zawsze była u niego na lekcjach bo też lubił przyłożyć, ale trzeba było coś przeskrobać. Lekcje historii z dyrektorem- też niezłyt czad. Wszyscy się go bali jak ognia, Straszne krążyły opowieści jaki z niego twardziel. Z piąchy piętnastolatkowi, albo czternastolatkowi przyłożyć- prawdziwy bohater, pedagog, wychowawca wielu pokoleń młodzieży. Pewnie niejeden ojciec- jego wychowanek-syna , albo żone też naparzał. Większość nauczycieli była wtedy jakaś znerwicowana, zdołowana, naładowana jakimiś emocjami. Nie trzeba było wiele, żeby eksplodowało to. No i w zależności od człowieka, albo kończyło się na dzikich wrzaskach, albo dochodziło do rękoczynów. Z nauczycieli z którymi się zetknąłem w podstawówce to na pewno pierwsza wychowawczyni była osobą, która dsawała sobie radę z emocjami. Pani Kowalczyk nazywała się ta kobieta i była zawsze spokojna, [przynajmniej ja nie pamiętam, żeby straciła kontrolę. Poziom mistrzowski. Druga wychowawczyni- matematyczka -pani Żebrowska. No nasłuchaliśmy się czasami o różnych rzeczach nie związanych z matematyką, ale jako że była też naszą wychowawczynią to może i dobrze. Na pewno wtedy nikt nie narzekał, bo potrafiła całą lekcję przegadać. Ale jej nastrój miał duży wpływ na to jak lekcje wyglądały,czasami wpadała do klasy wściekła i krzyczała- chowamy zeszyty i wyjmujemy karteczki. Kartkówka hahah, ktoś tam protestuje, ale pani nic nie mówiła,że bedzie i pani triumfowała haaaa kartkóweczka może być bez zapowiedzi hahahah. Było trochę szaleństwa w tej kobiecie, ale ogólnie do rękoczynów nie dochodziło. Pani od fizyki- też wiało grozą. Używała linijki takiej wielkiej jako argumentu. Działało, dosyć dużej postury była to i można było oberwać. Język polski- raczej bezpiecznie, chociaż czasami bywały spięcia lekkie. Pani Sadura nas uczyła polskiego i nauczyła nas pisać poprawnie ortograficznie, teraz jakiegoś byka strzelę, ale wtedy bezbłędnie. Trzy byki dwója- działało, wszyscy się nauczyli. Czasami zdarzało się tej pani wybuchnąć, chyba też obrywali od niej, ale ja nie. Geografii uczyła nas pani Tybinkowska i chyba była raczej osobą spokojną, nieraz tam krzyknęła ,ale chyba na tym się kończyło. Uczył nas też taki młody w sumie gość historii, ale nie pamiętam nazwiska, kurdę nie dawał rady spokojny taki, ale czasami to przekrzyczeć nas nie mógł. Pani od rosyjskiego i też nasza wychowawczyni- też poziom mistrzowski, spokojna, opanowana, kilka razy trochę się zdenerwowała, ale na podniesieniu głosu się kończyło. Wuefmeni też byli ciekawi. Każdy miał inną zajawkę. Jeden lekkoatleta- skakaliśmy wzwyż, biegaliśmy, drugi siatkarz- siatkówka cały czas, koszykarz- koszykówka, piłkarz ręczny- robiliśmy różne rzeczy, ale jak ktoś rozrabiał to można było piłką dostać. W ósmej klasie była młoda pani od wuefu. Też miała ciężko. Ogólnie ci młodzi nauczyciele tacy inni byli, spokojniejsi. Może ta robota taki miała wpływ na  zachowania niektóre. Ale to do psychologa, a nie na dzieciakach się wyładowywać. Tylko że jak spłuczki nie można było przez osiem lat naprawić to co dopiero o takich sprawach jak psychika mówić. Bo to,że mieli różnego rodzaju problemy z sobą niektórzy nauczyciele, to jest dla mnie oczywiste. Tyle w sumie na tą chwilę zapamiętałem ze szkoły podstawowej. Mleko jeszcze było, ale tak średnio mi wtedy smakowało , a teraz bardzo lubię. Taki jakiś dziwny miało smak wtedy. Podgrzewane w butelkach za pomocą cepłej wody, którą pani woźna lała z węża na stojące w skrzynkach butelki. Sklepik szkolny, cięzko się było dopchać. Takie czasy ,nawet w szkolnym sklepiku kolejki, a peweksu szkolnego nie było.hahah. Obiadów nie jadłem w szkole, bo mama z babcią stwierdziły- a bo to on będzie jadł, babcia dodała- wydasz tylko pieniądze, a i tak nie zje. Na przerwach chodziło się dookoła holu parami, nie mieszanymi hahahah Gender. Ale mogły być mieszane. Wszyscy chodzili w fartuszkach, z tarczami. Strasznie długo trwał wtedy rok szkolny. Nie było widać końca, teraz zupełnie inaczej czas mija, ale to chyba wszyscy tak mają. Ogólnie to było jak było, ale chciałbym znowu stać na apelu. Trochę inaczej bym rozegrał swoje życie. Bardziej tak odważnie i nie słuchając różnych komentarzy. Ale już tylko może mi się to przysnić. Tylko ten kibel niech mi się nie przyśni. 

88888888 : :
maj 26 2014 BASIA
Komentarze: 0

Dziś spotkałem ją w kwiaciarni. Ona nie wie kim jestem. Była superlaską w podstawówce, a ja małolatem ze trzy lata młodszym. Na apelach zawsze wystepowała, tzn. prowadziła te apele, bo była chyba przewodniczącą jakąś czy coś takiego. Dosyć dawno to było, to nie pamiętam, kto tam jaką funkcję pełnił i jak się ta funkcja nazywała, ale Basie to zapamiętałem dobrze. Spotykaliśmy się często w moich marzeniach hahahah. W sumie to się nie zmieniła, aż tak bardzo. Basia miała wtedy chłopaka, takiego Roberta, grał w orkiestrze na trąbce. Bardzo długo ich razem widywałem , można powiedzieć ,że nie rozłączni byli. Ciekawe czy ich w końcu coś rozłączyło, nie wiem. Widuję wiele znajomych osób, ale oni chyba mnie nie rozpoznają, albo udają , że nie rozpoznają. Ten Robert to mnie akurat rozpoznaje, bo nawet kiedyś słyszałem jak mówił do kogoś- to jest facet któremu dziewczyna spojrzała w oczy i się spowiadać zaczął hehehehe. Słuch to ja mam dobry. Spowiadac zaraz, tak poprostu, coś tam pisałem. Wczoraj byłem na sali gimnastycznej, gdzie odbywały się apele, prowadzone przez Basie, a my z Robertem graliśmy na trąbkach. Nawet siedziałem dokładnie prawie w tym samym miejscu gdzie na pierwszym koncercie z orkiestrą. Czad, przeniosłem się w czasie. Sala gimnastyczna dużo się nie zmieniła, reszta szkoły już bardziej. Dzisiaj jeszcze widziałem koleżankę z klasy Jolę i człowieka bardzo podobnego, a może to był on, do koleżki Grzegorza, tego co mi załatwił że do NRD-ówka nie pojechałem hahah. Jola i Basia na pewno prawdziwe. Joli to się zawsze bałem, panicznie wręcz, a o tej Basi to nawet bałem się myśleć. Nie wiem dlaczego tak sie tej Joli bałem, w sumie to mi nic nie zrobiła. Kiedyś byliśmy razem gospodarzami, chyba tak to się nazywało wtedy, w klasie. Później zdęli mnie z funkcji za wagary. Przed panią stomatolog uciakałem, raz nawet z tym Grześkiem byliśmy razem a wagarach. Później w klasie była taka rozprawa i Jola właśnie była sędziną. Ale były jaja. Grzegorz oczywiście powiedział, że go namówiłem hahah. Raz tylko ze mną był, jeden dzień. Ja wagarowałem z tydzień. W domu nikt nie zauważył. Byłem sobie pod Liceum muzycznym, ale tam podstawówka też chyba była, na Rudzkiej górze, w Pabianicach na pieszo, wróciłem już pociągiem. To były początki moich wędrówek, później zawsze jak miałem dolinę jakąś to łaziłem. Jola zawsze się dobrze uczyła, ja w sumie też , biorąc pod uwagę ,że nie przykładałem się wcale nienajgorzej. Taki czwórkowy byłem, jak by mnie tak przypilnować trochę , to bym był jeszcze lepszy. A może tylko mi sie tak wydaje, zaraz mi tu ktoś błędy zacznie ortograficzne sprawdzać i lipa będzie. Ciekawe czym zajmuje się Jola. Może jest lekarzem, albo prawnikiem, ta rozprawa to był czad, ale ja lepszą prowadziłem wcześniej. Podsądnym był taki koleżka Adam, ale już nie pamiętam co on przeskrobał. Mnie jak sądzili to też był prokurator, sędzia, ale Jola nie zwracała się do mnie -czy oskarżony, tylko tak normalnie. Ta sprawa Adama to było jak w filmach. Ja byłem chyba prokuratorem , bo mówiłem do Adama- czy oskażony to , czu oskarżony tamto, w końcu Adam nie wytrzymał, rozpłakał się i przyznał do wszystkiego, ale nie pamiętam do czego. Ja byłem twardy , nie płakałem i nie powiedziałem ,że przed panią stomatolog uciekałem. Coś tam powiedziłem, że klasówka miała być. Trochę tak głupio było powiedzieć- dentysty się boję. Ale sie bałem, trochę miałem traumatycznych wspomnień. Siedziałem na fotelu i słuchałem jak sobie rozmawiają panie- jak można dopuścić do takiego czegoś, co to za matka, co za dom. A jak już się zaczęła jazda z wierceniem to była masakra. Kogoś tam pogryzłem, to mi coś włożyli w paszczę- jakiś kawałek czegoś metalowego- i usłyszałem -teraz już mi pyska nie zamkniesz. Ta pani stomatolog, a może inna miała takie jakby trochę wąsy hahahah Tu pisałem o pierwszej pani stomatolog. Ta z lekkim wąsikiem to chyba już w podstawówce. Niedawno przysiadła się do mnie na ławce taka pani z wąsikiem. Powiedziała dzień dobry , a później westchnęła sobie na widok przytulającej się pary. Nie czekałem na rozwój sytuacji, tylko sie oddaliłem. W ogóle mnie nie kręcą wąsy hahahahah. W sumie dobrze,że na te wybory poszedłem, zobaczyłem pierwszą swoją salę koncertową. Postawiłem w ciemno na Johna Abrahama Godsona. W ciemno, bo nie znam w ogóle programu jego partii. W sumie to nawet nie wiem jak się ta partia nazywa. Ale jakie to ma znaczenie. I tak nikt się nie wywiązuje z przedwyborczych obietnic. Na Czarnego w ciemno i już. Pisze na Czarnego, ale bez żadnych rasistowskich podtekstów. Człowiek jak każdy inny , kolor skóry nie ma znaczenia. Przynajmniej dla mnie, bo oszołomów myślących inaczej nie brakuje. Tej John  Abraham mnie w sumie zaskoczył raz pozytywnie. Byłem jakiś czas temu na takiej uroczystości z okazji 3 maja i strasznie padało. Wszyscy oficjele wygłaszali długie mowy, a John Abraham ze dwa zdania i sobie poszedł. Może zimno mu było, a może nie lubi dużo gadać tylko na działaniu się koncentruje. Nie usłyszałem nawet co tam powiedział, ale pomyślałem sobie,że jak gość  taki był wyrozumiały dla mnie, bo stałem z orkiestrą i moknęliśmy wszyscy, to się odwdzięcze i zagłosuję na niego przy nadarzającej się okazji. Ludzie może wierzą ,że jeden człowiek ,albo jedna partia mogą coś zmienić, ąle ja w to nie wierzę. Z biedy nie jest łatwo wyjść, a tu wszyscy są biedni, Nawet ci bogaci to w porównaniu z ludźmi majętnymi z europy zachodniej, ameryki, to też są biedni. W gazetach można przeczytać majątek tego milion, inny zarobił w rok kilkaset tysiecy, no to dużo jest dla mnie, dla wielu ludzi, ale dla takiego Bila Gatesa, nie wiem czy dobrze napisałem, to to już chyba jakieś kosmiczne sumy nie są. Ważne żeby coś się na lepsze zmieniało, a chyba tak jest. Jak sobie przypomniałem wczoraj i dzisiaj tą Basie, Jolę, Grześka, starą salę gimnastyczną i orkiestrę, to nie mam wątpliwości zadnych ,że się na lepsze zmieniło wszystko. Pewnie że gdzieś ktoś teraz, na ławce w parku śpi, ale to z wyboru chyba, bo może do noclegowni iść. Bezrobocie też jest teraz, kiedyś nie było, ale czy rzeczywiście pracy nie można znaleźć w takim dużym mieście to nie wiem, na pewno w mniejszych miejscowościach jest z tym gorzej, ale każdy może sobie wyjechać za granicę, skończyc jakiś kurs dokształcający, zdobyć nowe kwalifikacje. Myslę ,że jak tylko ktoś chce to możliwości jest dużo. Nie chciałbym żeby mój syn chodził do takiej szkoły jak ja, ta do której teraz chodzi jest jak z bajki prawie. Moja podstawówka była szara, no różne były odcienie szarości, a teraz jest kolorowo w szkole, tylko ,że rodzice musieli sami pomalować. Ja nie brałem udziału w akcji, może w nastepnej wezmę. To tak w sumie można podsumować. Kiedyś wszyscy byli na szaro zrobieni i nie bardzo mogli sobie sami swój świat malować, teraz też jest czasami szaro, ale nikt nie broni malować. No coś tak w tym stylu. Nie bardzo wiem jak to ująć. 

88888888 : :
maj 26 2014 KOCHAM CIĘ MAMO
Komentarze: 0

Kocham Cię mamo, choć nie jeździsz na rowerze i na rolkach, nigdy nie złowiłaś żadnej ryby, ani nie grasz na trąbce. Ale jesteś moją mamą, jedyną i kochaną. Można przewidzieć co będzie na obiad w niedzielę, ale w sumie to lubię ten schemat niedzielny. Przepraszam, że tak rzadko Ci mówię ,że Cię kocham i kwiaty Ci rzadko przynoszę, już taki jestem, ale w sumie nie o to chodzi przecież. Ważne , żeby się ludzie szanowali, zawsze, a ja Cię zawsze szanowałem i będę szanował, tylko tak trochę trudno mi to wyrazić. 

88888888 : :
maj 25 2014 L 4
Komentarze: 0

Bardzo często chorowałem kiedy byłem małolatem. Cały czas miałem anginę, albo zapalenie gardła. Mama dostawała zwolnienie i siedzieliśmy w domu, nie było bezrobocia. Czasmi z babcią zostawałem, jak już była na emeryturze. Nie było generalnie problemu wtedy, ani z pracą, ani z tym że ktoś na zwolnieniu siedział. Teraz się pozmieniało mocno. Pracę każdy szanuje, bo wiadomo że ciężko jest. Mój syn też trochę chorował wcześniej, bo teraz na szczęście już dawno nie. Ostatnie dwie choroby mnie trochę wytrąciły z równowagi, można tak powiedzieć. Niby nie powinno być problemu, babcia z dziadkiem już na emeryturach. Patrzę sobie czasami na ulicy na różnych ludzi, babcie z dziadkami z wnuczkami na rowerach. Normalka w sumie, że tak powinno być. Dziadek i babcia powinni szaleć za wnukami. A może nie koniecznie, może każdy jest inny i to że ktoś tam lubi z wnuczkiem spędzać czas, nie oznacza, że ten kto inaczej czas spędza jest gorszy. Tzn. że dziadek, albo babcia którzy wolą telewizję niż spacer z wnuczkiem nie mogą być źle oceniani. Można też z punktu widzenia babci rozwiązującej krzyżówki na przykład, mieć pretensję że wnuczek się krzyżówkami nie interesuje, albo z punktru widzenia dziadka leżącego przed tv można mieć do dziecka pretensje ,że też się nie położy obok i nie popatrzy tylko gdzieś tam biega, coś kombinuje, buduje , psuje. Nie wiem czy kiedyś będę dziadkiem, chciałbym być. No i oczywiście chciałbym być superdziadkiem, tylko że z punktu widzenia wnuczka, albo wnuczki, nie ze swojego. Wkurzało mnie zawsze obojętne podejście do moich zainteresowań mojego ojca. Mama to w sumie mnie zawsze wspierała w tym co robiłem, na tyle ile mogła. Teraz są dziadkami  i mają swój własny świat. Chyba są szczęśliwymi ludźmi, nie pytałem ich w sumie nigdy, ale żyją sobie cały czas wg . niezmiennego schematu, to chyba czują się dobrze. Gdyby nie byli zadowoleni to coś by chyba zmieniali, albo próbowali zmienić. Mojego syna, a ich wnuczka to raczej nie ma w tym ich świecie. Nawet kiedy był młodszy to miałem wrażenie ,że przeszkadzał czasami. Czy to w oglądaniu tv czy tak ogólnie burzył tzw. święty spokój. Mnie nigdy nie przeszkadzało,że zmieniło się moje życie od kiedy pojawiło się dziecko i może dlatego trochę za dużo wymagam od swoich rodziców. To przez tych wszystkich dziadków i babcie które widzę jeżdżące na rowerach, albo na wakacjach z wnuczkami. Przez znajomych którzy z wnukami na ryby jeżdżą. Przez tych wszystkich dziadków i babcie które spotykam bedąc z dzieckiem w kinie, w sklepie. No spoko, rozumiem ,że każdy jest inny i ma prawo do własnego życia i nie musi wariować na punkcie wnuka. Ręce mi tylko opadły, kiedy musiałem na urlop iść, żeby się dzieckiem opiekować, w czasie choroby. Nie jakiejś poważnej na szczęście. Zwykłe zapalenie gardła, trochę gorączki i krzyk przerażonej babci- zabierz go do matki, mnie się nikt dzieckiem nie zajmował jak chore było, tylko szłam na zwolnienie. No ale czasy się zmieniły  i niechętnie teraz idzie się na zwolnienie. Mama syna powiedziała- muszę pracować, ja też nie chciałem iść na zwolnienie, ale miałem jeszcze urlop do wykorzystania i siedziałem sobie z synem w domu na urlopie, za dwa tygodnie znowu chory , to znowu na urlop i udało się jeszcze latem gdzieś wyskoczyć. Nie wymagam dużo , ale żeby problemem było posiedzieć z dzieckiem jak sie jest na emeryturze. To czy to takie są wielkie wymagania? Nie dziwię się młodym ludziom,że nie decydują sie na dzieci. Takie czasy, niepewna praca. Też gdybym się cofnął tak w czasie to zastanowiłbym się . Dużo było fajnych chwil i jeszcze będą , ale czasami też ciężko było. Nie tyle ciężko, bo nie mam powodów do narzekania, syn jest zdrowy. Przykro czasami było, kiedy chciało by się żeby inaczej to wszystko wyglądało. Dobrze,że już mam syna dziesięciolatka i nawet jak chory będzie kiedyś znowu na anginę , albo zapalenie gardła to już babci i dziadka stresować nie będziemy. Sam już w domu zostanie, ale też później już w sumie problemów nie było przy następnych chorobach. Może to taka słabość chwilowa babci była, ale ogólnie to wszystko przez te czasy niepewne. 

88888888 : :