Najnowsze wpisy, strona 8


maj 22 2014 LĘKI
Komentarze: 0

Boję się różnych rzeczy, ale najbardziej boję się o swojego syna. Nie mieszkam z nim. Mieszka ze swoją matką i jej facetem. Nie dało sie inaczej. Inaczej było jeszcze gorzej chyba niż teraz. Teraz się martwię, chociaż już mniej, bo ma 10 lat telefon i w przypadku jakiegoś problemu zawsze może zadzwonić, ale i tak myślę co robi, z kim, gdzie. Nie mam za dużego wpływu na to jak wygląda jego życie kiedy mnie nie ma tam. U mnie jest w weekendy prawie wszystkie. Wtedy jestem spokojniejszy. Może jestem przewrażliwiony- tak twierdziła zawsze matka dziecka. Czasami miał 38 stopni gorączki, ja mówiłem że jadę z nim do lekarza i zaczynała się wojna w domu. Nic mu nie jest, to przejdzie do rana, a jak nie przejdzie to rano się pójdzie do lekarza. A tu wcale nie przechodzi, wymioty, biegunka jakaś czasami. Nic mu nie jest, co lekarze poradzą. Ogólnie to matka syna  lekarzy określała różnymi pogardliwymi zwrotami typu- konował itp. W najlepszym wypadku- medyk , ale też z taką pogardą w głosie. Nie wiem dlaczego, ja generalnie wierze lekarzom. Jak ktoś skończył wyższe studia to ja nie będę kwestionował jego kwalifikacji. Niestety, jak już udało mi się z dzieckiem do tego lekarza w końcu dotrzeć, to po powrocie do domu zaczynała się kolejna awantura. Na recepcie antybiotyk- po co ten konował przepisał antybiotyk, niepotrzebnie. Tylko zaszkodzi. Wystarczy syrop z cebuli. Jak juz po ciężkich walkach antybiotyk był w domu, zaczynał się kolejny etap walki. Ile dni podawać to lekarstwo. Tyle ile wskazał lekarz- to było moje zdanie. Co tam może jakiś medyk wiedzieć. I tak powtarzała się sytuacja, praktycznie przy każdej chorobie dziecka, a był taki czas ,że co miesiąc . Zdarzało się ,że wychodząc z domu do lekarza z dzieckiem na ręku, musiałem jeszcze uniki robić , żeby nie dostać w szczękę. Dziecko też mogło przez przypadek zostac trafione. To mnie tez martwi. Agresja, taka nieuzasadniona moim zdaniem, chociaż zdaniem matki syna, to było spowodowane tym ,że ja  tam byłem. Zniknij z mojego życia , zdechnij- takie były jej życzenia i to miało spowodować ustanie tego zachowania. W końcu się wyprowadziłem, ale nie jestem do końca przekonany czy teraz jest inaczej. Niedawno dziecko miało pdrapaną szyję, odciśnięte ślady paznokci. Zapytałem syna co się stało-mama mnie złapała za szyję , bo do sklepu nie chciałem pójść. Martwi mnie to, bo pierwsza większa awantura między mną i matką dziecka też skończyła się podrapaniem całej mojej twarzy. Nie zareagowałem w jakiś zdecydowany sposób i później było coraz gorzej.  Skończyło się dopiero kiedy pozwoliłem się solidnie obić , zadzwoniłem po policję i zrobiłem obdukcję. Teraz zastanawiam się czy nie powinienem bardziej zdecydowanie, a w sumie to w ten sam sposób postąpić kiedy zobaczyłem tą szyję podrapaną. Skończyło się na rozmowie i zapewnieniu matki syna ,że sytuacja się nie powtórzy. Ale ja takie zapewnienia słyszałem wiele razy. Niektórzy ludzie uważają ,że nie ma nic złego w biciu dziecka. Ja myślę inaczej. I nie tylko ja. Nawet prawo tego zabrania, ale i tak często się słyszy- mnie bili i wyrosłem na porządnego człowieka.  Ja nie jestem przewrażliwiony, ale jak słyszę od syna teksty typu- chcesz w łeb, bo jak ci zaraz przyłożę to włącza mi się alarm. Zaraz pytam - kto tak do ciebie mówi? Usłyszałem wiele gróźb od matki syna i na groźbach się nie kończyło. Teraz cały czas myślę , że może się to powtórzyć . Z jej facetem też miałem kiedyś rozmowę na takie tematy. Kilka lat temu zupełnie nagle syn zaczął mówić do mnie właśnie- chcesz w łeb? Nie chciał mi powiedzieć kto tak mówi do niego, skąd mu to do głowy przyszło, ale widziałem, że jakiś wystraszony jest, tak jak by się bał. Wtedy jeszcze bawił się klockami, Lego to był jego cały świat prawie, no to wykorzystałem to do wyciągnięcia informacji i dowiedziałem się że to facet matki tak do niego mówi. Też skończyło się na rozmowie i zapewnieniach , że sytuacja się nie powtórzy. I tez cały czas się zastanawiam czy dobrze zrobiłem. Wiem ,że dla wielu ludzi to się śmieszne może wydać. Jakiś gość robi aferę bo ktoś powiedział do dziecka -chcesz w łeb. No ale jak od słów przejdzie do czynów? Nie znam tego człowieka, znam matkę syna i wiem ,że w jej przypadku zaczęło się od słów , a później szybko przechodziła do czynów. Ja się mogłem obronić, ale nie robiłem tego, bo wtedy to już by dla dziecka było czymś normalnym ,że się rodzice biją. To że się pozwalałem obijać , może też nie było całkiem normalne, nawet mógłby mnie ktoś o jakieś odchylenia posądzić , ale nie dałem dziecku złego przykładu, a to jaki syn będzie kiedyś zależy właśnie od tego na co patrzy. Patrzył na mamę która okłada tatę pięściami z byle powodu. Praktycznie czasami bez powodu. Kiedyś leżała w szpitalu i zadzwoniła do mnie żebym przyjechał , bo musi mi przy.......ć. To nie jest normalne. Nie dało się nic z tym zrobić, musiałem się w końcu wyprowadzić i syn tam teraz jest sam. Dziecko teraz już nie zachowuje się agresywnie, ale jeszcze kilka lat temu był z tym problem. Kilka razy mi się oberwało od niego też, ale to nie jego wina. Ma już 10 lat i rozumie co robi. Najważniejsze ,że potrafi ocenić co jest dobre, a co złe. Myślę ,że gdybym poszedł na wymianę ciosów z jego mamą to było by inaczej. Też by taki był. Czasami siedzę sam w domu, no nie sam bo z psem , w drugim pokoju są rodzice i myślę sobie ,że gdybym mieszkał z dzieckiem to mógłbym patrzeć jak odrabia lekcje, mieć taki większy wpływ na niego, ale musiałem tak zrobić, właśnie dlatego, żeby nie oglądał takich zachowań jakie miały miejsce. Możliwe,że i tak za jakiś czas coś takiego zacznie się tam dziać, ale nie będę miał do siebie pretensji, że z moim udziałem. Tyle że jak coś się stanie to wtedy pewnie będę myślał inaczej. Tak to już jest, że nie zawsze wychdzi tak jak by się chciało. Ja bym tylko chciał ,żeby mój syn miał normalne życie, dom w którym nikt nikogo nie bije, ani nikt nikomu nie ubliża, bo od tego zależy jaki on później będzie. Kiedyś, przy okazji tej rozmowy o dawaniu w łeb, matka syna powiedziała do mnie ,żebym wszedł i zobaczył jej mieszkanie. Śmieszne mi się to wydało trochę, co miałem meble oglądać, telewizor? Jakie to ma znaczenie, może dla kogoś ma. Dla mnie nie. Tak sobie myślę ,że gdybym cały czas z nimi mieszkał to nie miało by dla mnie znaczenia czy słuchając tekstów typu zdechnij ty sku...... na ścianie wisiałby jakiś super telewizor czy nie. Wspomniałem wcześniej o klockach. Też była afera z tego powodu, bo bałagan, miejsca nie ma. W końcu wszystkie do mnie przywiozłem, na rower też miejsca nie ma, na hulajnogę. Od jakiegoś czasu syn uczy się grac na keyboardzie. Też były problemy, żeby ten instrument tam zawieźć, bo też miejsca brak. W końcu jakoś się udało. Miejsce tylko jest na komputer, konsolę. To wygodne jest, bo można sobie tak jakby wyłączyć dziecko. Jeszcze jak z nimi mieszkałem to mama włączała synowi kompa i mogła sobie z sąsiadką pogawędzić spokojnie, ale piłka,  to już był przedmiot zakazany. Zabawki, takie muzyczne- perkusja taka zabawkowa, mały keyboard leżały schowane w łóżku. Żeby bałaganu nie było, bo miejsca nie ma. Ja mieszkam w takim pokoju 3 na 3,5 metra i się to wszystko tu mieści. Może bałagan trochę jest, ale co tam. No fakt że na łóżko to już mi miejsca zabrakło, ale mam wygodny materac i szczęśliwego syna jak do mnie przyjeżdża. Przy komputerze też u mnie siedzi, na to się nic już nie poradzi. Jakbym mu zabronił to mógłbym go w następnym tygodniu nie przekonać do przyjazdu. Chciałbym, żeby mój syn był szczęśliwym człowiekiem.

88888888 : :
maj 22 2014 KASIA
Komentarze: 0

Pracowałem kiedyś w zakładach gdzie produkowane były meble. Jak to na stolarni , prawie sami faceci, kilka pań, ale takich w średnim wieku. Teraz  to byłyby moje rówieśnice, ale to było dawno dosyć. Wstawałem rano, przed piątą, 20 minut tramwajem, później z 10 z buta i wchodziłem do zakładu. Był to państwowy zakład, kilkunastu pracowników, drugie tyle zarządzających. Różnych mistrzów,brygadzistów, kierowników, zastępców kierowników itd. Jak to w starym państwowym zakładzie. Praca od przerwy na fajkę do następnej fajki. Paliłem wtedy papierosy, to nie miałem problemu z tym ,że siedzę sobie w palarni. Pracownicy nie palący mieli gorzej. Tylko palacze mogli co 40 minut jakieś 15 sobie odpoczywać. Siedzieliśmy sobie tak w tej palarni i gadaliśmy o różnych głupotach. Mijały dni, tygodnie, miesiące i któregoś dnia, wiosną w zakładzie pojawiła się dziewczyna. Wszyscy w ciężkim szoku, bo miała ok. 20 lat, blond włosy, niebieskie oczy i w ogóle superlaska. Też paliła papierosy, więc na pierwszej przerwie na fajkę już wszyscy wiedzieli, że ma na imię Katarzyna. Siedzieliśmy sobie i paliliśmy, wszyscy wpatrzeni w nową koleżankę. Okazało się że została przeniesiona z innego zakładu, tzn. oddziału. Była szwaczką i coś tam szyła, jakieś obicia do mebli, ale już tak trochę podupadała ta firma i przenieśli ją na stolarnię. Ogólnie taka była sympatyczna całkiem. Na następnej przerwie na fajkę już siedziała obok mnie, co dosyc mocno mnie deprymowało, bo pojęcia nie miałem o czym z nią rozmawiać. Nie było jednak dużego problemu, bo ona praktycznie cały czas gadała. Dowiedziałem się , że ma 22 lata. A ty ile masz lat zapytała, ja na to 20. Ooo to jestem od ciebie starsza, ale tylko o dwa lata. To żadna różnica. Jakbym teraz coś takiego usłyszał,to już by mi się alarm wlączył, ale wtedy miałem w głowie łowienie ryb, mecze i ogólnie fajnie wtedy było i nawet miałem jeszcze włosy hahahah. N drugi dzień Kasia przyszła do pracy w króciutkiej mini spódniczce, wyglądała naprawdę o,k. Znowu na każdej przerwie siedzieliśmy obokj siebie. Po dwóch dniach wiedziałem już ,że ma siostrę, mieszka z rodzicami, psa jamnika, jest szwaczką z zawodu, słucha disco polo. Wtedy ta muzyka była na topie. Przebój Biały miś, nazwy zespołów zapomniałem. Po kilku dniach już w całym zakładzie opowiadali,że mam dziewczynę. Nawet Kasia powiedziała do mnie - wiesz o nas wszysc mówią tutaj, że jesteśmy parą. Ale ja wogóle nie zwracałem tak za bardzo na to uwagi, nawet nie zastanawiałem się czy mówią poważnie, czy żartują. Myślałem o zbliżających się zawodach wędkarskich. Planowałem akurat pierwszy start. W sumie to o niczym innym nie myślałem wtedy.Kaśka przychodziła do mnie w drodze do palarni i pytała - idziemy na fajkę, a ja akurat myślałem wtedy jaką zanęte zrobię na najbliższy wypad na ryby. W palarni opowiadała mi , że idzie z koleżanką na dyskotekę, a ja sobi myślałem jaką wędkę kupię za najbliższą wypłatę. Innym razem mówi do mnie, że poszła by chętnie do kina, ale tak samej to jej się nie chce, a ja sobie o robakach do zanęty myślałem. Po jakimś czasie, przysiadła się do mojego stolika przy którym sobie jadłem śniadanie i trochę zmieniła taktykę. Zaczęła opowiadać o kolegach , którzy wyciągają ją na dyskoteki, ale mnie nic nie odciągało od moich rozmyślań na tematy wędkarskie. Kaśka nie odpuszczała, zacząłem ją codziennie spotykać na przystanku. Wysiadałem z tramwaju, a ona już tam była. Zawsze spódniczka, krótka. Jak nie zwracałem uwagi to opowiadała mi o swoich butach, a ja niezmiennie rozmyślałem o wędkarstwie. Zawody wędkarskie, pierwsze w mojej karierze zbliżały się wielkimi krokami, to i było o czym myśleć. W sumie to była naprawdę miła i sympatyczna, nic nie można było zarzucić dziewczynie. Po upływie kolejnych kilku dni zmieniła kolor włosów, na taki lekko fioletowy, dziwnym zbiegiem okoliczności zaczęliśmy też pracować obok siebie przy jednym stole. Wtedy już poznałem z opowiadania wszystkie koleżanki Kaśki, kolegów no i dowiedziałem się że wybiera się na wesele, ale nie ma jeszcze z kim i nie wie czy pójdzie, bo nie ma ani chłopaka, ani żadnych kolegów odpowiednich. No ale ja sobie myślałem o jakiejś wędce , albo kołowrotku, spławiku, zanęcie, robakach itp. Któregoś ranka spotkaliśmy się na przystanku i w drodze do zakładu wysłuchałem opowieści o jednym z kolegów z  zakładu który zapraszał ją do kina i wogóle jak stwierdziła -podrywał ją. Po chwili powiedziała- ale ja nie chcę z nim iść do kina. Ja jak zwykle myślami byłem gdzie indziej, wię po chwili Kaśka zapytała- a ty nie chcesz iść ze mną do kina? No i ja jej powiedziałem że nie chcę. Jeszcze sobie doszliśmy do pracy razem, ale już na pierwszej przerwie wychodząc z palarni Kasia odwróciła się w moją stronę i powiedziała- a Tyyyy to się wcale nie znasz na dziewczynach. Miała rację, nie znałem się, ale cóż poradzić. Kilka dni później pojechałem na te zawody swoje i nawet wygrałem. Poznałem też tam matkę swojego syna. Była sędzią na zawodach, ale z Kaśką to już raczej rzadko się spotykaliśmy w palarni.

88888888 : :
maj 21 2014 Orkiestra dęta
Komentarze: 0

Słucham sobie muzyki. Praktycznie przez większość dnia. W pracy, w domu. Teraz słyszę jakiegoś młodego chyba trębacza. Gra utwór z Pięknej i bestii. ladnie gra, choc troche czasami nie stroi, powiedział by kapelmistrz z orkiestry w której gram. Też na trąbce. W sumie gram niecałe dwa lata, ale nie jestem małolatem. Zaczynałem grac dawno temu i wtedy byłem ośmiolatkiem. Przez przypadek, albo los tak chciał, w podstawówce do której chodziłem była orkiestra dęta. Każda uroczystość była uświetniana jej występami. Kiedy pierwszy raz usłyszałem jak grają to już wiedziałem ,że też chcę to robić. Poszedłem na próbę i po wystukaniu jakiegoś prostego rytmu dostałem swój pierwszy dęty instrument- alt, dokładnie to sakshorn altowy się nazywało. Zabrałem go do domu i zaraz usiadłem do ćwiczenia, żeby nia zapomnieć jak wydobywa się dźwięk. W domu jakiejś euforii nie było z tego powodu ,że postanowiłem zajmować się czymś takim. Ojciec zapytał tylko czy saksofonu nie było i na tym skonczyła się nasza rozmowa o moim nowym hobby. Reszta domowników też tak średnio zachwycona była. Dziadek obawiał sie co sąsiedzi powiedzą, babcia była przerażona że dywan zniszczę, bo z instrumentów dętych wylewa się czasami wodę. Skrapla się powietrze wdmuchiwane po prostu. Mama nie pamiętam dokładnie, ale chyba też raczej obojętnie na to patrzyła. Ja za to byłem szczęśliwy za wszystkich. Grałem praktycznie co kilka minut, żeby nie zapomnieć. Nawet wieczorem myślałem sobie ,że jak się w nocy obudzę to też, będę sprawdzał czy nie zapomniałem jak się dźwięk wydobywa, bo wydobyciedźwięku z instrumentu dętego nie jest sprawą łatwą wbrew pozorom. Przekonałem się o tym kiedy poszedłem na swoją drugą próbę. To była zima, na dworze leżał śnieg. Droga do szkoły nie była długa , ale trochę ochłodzil się instrument i mnie usta zmarzły. Kapelmistrz polecił mi przygotowanie instrumentu, usiadłem sobie, próbuję coś zagrac,a tu tylko jakiś syk się wydobywa z niego. Nie ćwiczyłeś w domu, musisz oddać instrument usłyszałem i przeraziłem się. Jak to nie ćwiczyłem , cały czas ćwiczyłem, pomyślałem sobie, ale nie powiedziałem nic, bo ja tak ogólnie niewiele mówiłem. Na szczęście drugi nauczyciel był trochę bardziej wyrozumiały i pozwolił mi jeszcze raz spróbować. Trochę się już rozgrzałem i druga próba była pomyślna. Dźwięk był jak trzeba i nawet pochwałę otrzymałem, ale niewiele brakowało, a moja przygoda skończyła by się bardzo szybko. Chętnych było więcej niż instrumentów i dlatego trzeba było się starać. Ja się naprawdę starałem. Sprawiało mi to naprawdę przyjemność. Tylko niestety innym domownikom niekoniecznie, ojciec wrzeszczał żebym nie grał, bo przeszkadzałem mu w spaniu kiedy wracał pijany , a często sie to zdarzało. Sąsiedzi też nie rozumieli mojej pasji niestety, ale i tak dobrze mi szło granie i po niedługim czasie kapelmistrz poinformował mnie, że będę grał na szkolnej uroczystości. Byłem naprawdę szczęśliwy kiedy to usłyszałem. Bo to było moje marzenie grać w tej orkiestrze którą słyszałem na sali gimnastycznej. Niestety, spotkał mnie kolejny zawód- starszy kolega z orkiestry spotkał mnie na korytarzu w dniu występu i mówi- po co przyszedłeś, przecież ty jeszcze nie umiesz grać. To już do płaczu mnie doprowadziło. I tak sobie szedłem zapłakany po korytarzu z moim altem i znowu się do mnie szczęście uśmiechnęło, bo spotkałem mojego  nauczyciela. Wytłumaczyłem co się stało i razem już poszliśmy do sali w której orkiestra ćwiczyła. Starszy koleżka dostał reprymende, ale nie dawał za wygraną- przecież on jeszcze nie umie grać. Nauczyciel pan Paweł ,bo tak miał na imię , na to że umiem coś już grać. Skończyło się tak ,że pan Paweł kazał mi coś zagrać i zagrałem. Cała sala ryknęła śmiechem, bo na alcie nie grało się melodii tylko taki akompaniament, takie um pa um pa um pa pa pama pam w skrócie, ale w końcu stanęło na tym ,że zagrałem na tej uroczystości. Graliśmy tak,że szyby w oknach drżały, a nawet cała sala gimnastyczna. Było super- spełnienie marzeń. Graliśmy takie amerykańskie marsze- West Side, Morning Post i nie pamiętam co jeszcze, pewnie Hymn Polski. Jakiś czas później pierwszy występ solowy na apelu. Grałem Prząśniczki. Wyszło średnio, początek trochę słabo, ale później dobrze. I tak zadomowiłem się w orkiestrze. Po jakimś roku gry zmiana instrumentu na trąbkę i zaczęły się problemy. Jedna trąbka się popsuła, druga też nie grała jak trzeba, w końcu dostałem taką z której byłem zadowolony i znowu coś nie tak - nauczyciel mówi ,żebym na następną próbę przyszedł z którymś z rodziców. Nie wiedziałem co się stało, ale poszedłem z mamą i okazało się ,że pan Paweł stwierdził,że powinienem chodzić do szkoły muzycznej. Znowu spłynęło na mnie wielkie szczęście i jeszcze szybciej popłynęło dalej, bo znowu tylko ja się cieszyłem z wizji nauki w szkole muzycznej. W domu narada. Ojciec nic chyba nie mówił, bo albo go nie było  albo spał pijany, mama nawet była tak trochę na tak, ale nie do końca. Generalnie decydowała wtedy o wszystkim w domu babcia. On do szkoły muzycznej, nie da sobie rady, a kto go woził będzie. Rodzice pracowali na dwie zmiany, ojciec prawie cały czas spał pijany po południu, może nie pijany , ale pod wpływem, dziadek od początku nie był zainteresowany tym moim graniem, a babcia kategorycznie stwierdziła- ja go wozić nie będę. Trudno i darmo- takie padło stwierdzenie-a i tak sobie tam rady nie da. No i tym razem już , nie znalazł się nikt kto z pomocą przyszedł. Grałem sobie dalej w orkiestrze, ale zapału było coraz mniej, zrozumienia otoczenia też. Kumple się śmiali, że z jakąś walizką chodzę, zamiast robic to co wszyscy na podwórku. Myślałem o tej szkole cały czas, nawet na wagary zacząłem chodzić i jeździłem sobie pod szkołę muzyczną. Tak popatrzeć na dzieciaki które tam chodzą. W sumie to nie wiem po co. Przestała mnie ogólnie nauka obchodzić i na trąbce przestałem ćwiczyć w domu, Coś tak jakby we mnie pękło. Zawsze sobie już myślałem - nie uda się , nie dam sobie rady. I tak już  pozostało, teraz też sobie tak myślę czasami. Szkoda,że nie potoczyło się to inaczej. Trzeba mieć trochę szczęścia w życiu, żeby znaleźć się w od[powiednim miejscu i czasie i na odpowiednich ludzi trafić. Pewnie inaczej wyglądało by moje życie ,gdyby wtedy w domu wszyscy powiedzieli- nasz syn, wnuczek będzie chodził do szkoły muzycznej, może będzie kiedyś muzykiem kto go będzie woził do szkoły- ja, ja, może wszyscy razem. Może bym tej szkoły wcale nie skończył, ale nie miałbym w głowie tego- nie uda mi się , nie dam sobie rady. Szkoda ,że nie wpadłem na pomysł, żeby nagrać to co kiedyś grałem. Na alcie i na trąbce. Chętnie posłuchałbym sobie teraz. I to jest kolejna z rzeczy którą chciałbym mieć. Pewność siebie i te nagrania.

88888888 : :